stoper |
Wysłany: Pią 9:11, 30 Maj 2008 Temat postu: Korespondencja z premierem |
|
Pozwolę sobie zamieścić tu dwa listy:
List nauczycielki:
Szanowny Panie Premierze! Szanowna Pani Minister Hall! List ten piszę w dniu strajku w dużych emocjach - czy jako nauczyciele zostaniemy zrozumiani, czy ukarani za ten głos? Proszę mi wybaczyć błędy czy niedopatrzenia. Wokół mnie protestujący koledzy i koleżanki sprawdzają klasówki, uzupełniają dzienniki, przygotowują się do jutrzejszych lekcji. Tak strajkują nauczyciele.
Dziś, jak wielu nauczycieli, przystąpiłam do strajku. Po raz pierwszy od 15 lat odeszłam od tablicy, od moich uczniów. I przykro mi tylko, gdy media podają, że robię to dla pieniędzy.
Gdy wchodzę do klasy, widzę stare okna, wypadające z ram. Zimą przez szpary wiatr przewiewa nas na wskroś. Podobno wkrótce ma być remont. To cudownie, tylko ile jeszcze szkół ma dziurawe okna i nie może doczekać się remontu? Sala jest odmalowana. Czyżbyśmy dostali na to pieniądze? Nie, odmalowaliśmy ją wysiłkiem rodziców i dyrektora, który wygospodarował jakoś pieniądze. Czy każdą salę mają odmalowywać rodzice? Przede mną trzy rzędy ławek. Stare i brzydkie, tak samo jak krzesła. Na zmianę nie ma co liczyć. Zresztą wcale się nie dziwię - jeśli samorządy widzą ze wszystkich stron wyciągnięte ręce - na szpitale, na drogi, na szkoły - jak mają sprostać tym wszystkim potrzebom?
Na ścianach obrazy w antyramach. Sama je wydrukowałam i oprawiłam, żeby dzieci miały kontakt ze sztuką i żebym mogła się do niej odwoływać podczas lekcji. Sama drukuję dzieciom materiały i pomoce - tak robimy wszyscy. Na szczęście koleżanka przynosi też swoje kolekcje albumów z dziełami mistrzów, a druga kolekcje dzieł muzycznych. Obie kupują to za swoje "podwyżki"! Kilka papierowych, starych tablic gramatycznych. Jeszcze z lat osiemdziesiątych. Na nowe nas nie stać. Tak wygląda szkoła w XXI wieku.
Marzy mi się dostęp do komputera i rzutnika na każdej lekcji. Dzieci potrzebują nowoczesnych form przekazu. Pusty śmiech wywołują moje przedpotopowe pomoce naukowe. Czuję się zażenowana, nie pierwszy zresztą raz, brakiem ich atrakcyjności.
Trzy rzędy ławek. 32 uczniów. Trzydzieścioro dwoje! Podzielmy 45 minut na 32 osoby. Dla każdego ucznia mam minutę i 40 sekund! W tym czasie powinnam dla każdego znaleźć czas, żeby zajrzeć do zeszytu, zapytać, co wie i rozumie, z czym ma problemy. A prowadzenie lekcji? No cóż, na to czasu by nie było. A więc jednak lekcja i realizacja programu. A uczniowie? Wygospodaruję jakoś dla nich czas kosztem swojego. Zostanę po lekcjach. Gdyby była ich w klasie połowa, wszystko wyglądałoby inaczej. Każdy uczeń byłby kimś, mógłby zaznaczyć swoją obecność. Przy takiej liczbie ci bardziej nieśmiali, spokojniejsi, cisi "giną", nie mają szansy się wyróżnić. Nie umieją pokazać swoich talentów i wiedzy. To niesprawiedliwe i krzywdzące dla ogromnej liczby dzieci!
Dzwonek. Dzieci podchodzą do mnie, żeby porozmawiać o różnych sprawach. Ale ja mam dyżur - biegnę na korytarz, żeby pilnować kilkudziesięciu uwolnionych na chwilę z ławek "łobuziaków". Zabieram ze sobą kilkoro uczniów z najpilniejszymi sprawami. Rozmawiamy na korytarzu, ale czy to są warunki to prawdziwego dialogu?
Reszta musi poczekać - porozmawiam z nimi po lekcjach. Na korytarzu niewyobrażalny hałas. Już go nie słyszę, przyzwyczaiłam się, ale z niepokojem zauważam, że coraz gorzej słyszę. Trzeba by pójść do laryngologa, ale skąd na to wziąć czas? Niestety, hałas działa także na system nerwowy. Czuję to po napięciu mięśni, którego nie mogę się pozbyć długo po wyjściu ze szkoły. Po tylu latach wiem, dlaczego nauczyciele potrzebują urlopów zdrowotnych. Kilkanaście lat mówienia po kilka godzin dziennie, ciągle napięta uwaga i pamięć, hałas - robią swoje. Poza tym praca nauczyciela to nie tylko uczenie. To ciągła gotowość mediacji i rozwiązywania konfliktów, ćwiczenie cierpliwości i odporności na stres.
Znowu lekcja. Przestawiam się błyskawicznie z programu klasy trzeciej na pierwszą. Wyjmujemy książki. Na szczęście mam w sali szafkę, w której je przechowuję, żeby dzieci nie nosiły na plecach kolejnych kilogramów. Wiem, co to znaczy 6- czy 7-kilowy plecak. Mój syn taki nosi. Sam waży 20 kilo. Ciągle nierozwiązywalny jest problem tornistrów.
Patrzę na swoje dzieci. Część grzecznie ubrana w mundurki, ale część nie. "Po co, proszę pani?" - pytają. Przecież pani minister już "odwołała" mundurki. Już wiem, że dostali kolejną lekcję - nie wierz dorosłym, każdy następny wyśmieje poprzedniego i zmieni zdanie. Nie ma nic stałego.
Przypominam o następnej lekturze. "Proszę pani - nigdzie nie można jej dostać"! Wiem o tym. Co mam im powiedzieć? Że kolejnych ministrów nie obchodzą takie drobiazgi? Że każdy tnie sobie listę lektur jak chce, bo to jego najważniejszy ślad po sobie. A wy biegajcie w poszukiwaniu książki, która wydano ostatnio 10 lat temu, a biblioteka szkolna nigdy jej nie miała.
Nowy temat. Powtarzam kilka razy najważniejsze rzeczy. Piszę je na tablicy. Kreda mnie uczula, pęka mi skóra na dłoniach, ale co mam robić. Lekcję trzeba prowadzić i pisać też. Są co prawda tablice do pisania markerami, ale która szkoła je ma? Za chwilę dzwonek. Sprawdzam, ile osób nie zrozumiało skomplikowanych rozbiorów składniowych. Podnoszą się te same ręce. Dzieci, które wyszły ze szkoły podstawowej nie umiejąc czytać, z trudem pisząc. Teoretycznie powinny zostać w podstawówce tak długo, aż się tego nauczą, ale kto ma czas, żeby pracować indywidualnie z dzieckiem, które nie nadąża za resztą klasy? Nauczyciel ma zrealizować program. Kontrole dzienników nie uwzględniają czasu, jaki poświęciłeś na powtarzanie aż do znudzenia trudnych tematów. Masz iść do przodu nie oglądając się na maruderów. Co mam zrobić w gimnazjum z tymi biedakami, którzy nie mogą pojąć skompilowanej gramatyki, bo nie znają podstaw?
Zajęcia wyrównawcze? Potrzebuje ich w moich dwóch pierwszych klasach przynajmniej 15 osób. A przecież z każdym z nich trzeba by pracować indywidualnie. Takie zresztą są zalecenia poradni psychologicznych. Najczęstsze: "Pracować indywidualnie, wyrównywać braki, dostosować wymagania do możliwości edukacyjnych ucznia". To wszystko oznacza, że dziecko potrzebuje czasu tylko dla siebie! A jest ich w klasie ponad 30! Powinnam poświęcić więcej czasu na temat, ale 5 godzin tygodniowo to za mało, żeby zmieścić się z programem. Z przerażeniem dowiaduję się, że w planach ministerstwa jest zmniejszenie ich liczby do 4 godzin! Czyli nauczać tylko tych, którzy rozumieją wszystko po jednej lekcji. A nauczać najlepiej w skrócie!
Umawiam się z nimi po lekcjach. Spróbuję jeszcze raz, wolniej tłumaczyć. Oczywiście za darmo. Nie ma pieniędzy na zajęcia pozalekcyjne. I to jeszcze takie! Czasami znajdują się na zajęcia sportowe, bo to daje wymierne wyniki, ale douczanie?
Kolejna lekcja i przerwa na dyżurze. I znowu. Potem koniec lekcji. Na korytarzu czeka rodzic. Wezwałam go, bo jego dziecko wagaruje, ma coraz gorsze oceny. Rozmawiamy o sytuacji domowej Rodzic nie wie, co się dzieje z dzieckiem. Pracuje do późnego wieczora i nie wie, co dziecko robi w tym czasie. Czuje się bezradny i ode mnie oczekuje rozwiązania problemu. Staram się podać kilka możliwości, ale wiem też, że potrzebujemy bardziej fachowej pomocy. Szukamy psychologa dziecięcego. Proponują spotkania za dwa lub trzy miesiące. Do tego czasu dziecko może wpaść w poważniejsze kłopoty. Rodzic decyduje się na wizytę prywatną. Ustalamy jeszcze sposób kontroli i kontaktu. Mija kolejna godzina. Muszę się spotkać z kilkoma uczniami, którzy także budzą mój niepokój. Biorę ich na rozmowę. Potem dzwonię do rodziców. Większości jeszcze nie ma, więc czekają mnie kolejne telefony, już z domu, za własne pieniądze.
Przede mną jeszcze kilka spraw związanych z organizacją konkursu. Potrzebuję ksero, ale szkolne jest znowu zepsute. Dobrze, że internet dziś działa.
Wracam do domu. Po drodze odbieram ze szkoły synka. Jemy obiad i siadamy do lekcji. On robi swoje. Z każdego przedmiotu sążnista praca domowa. Nic dziwnego, połowę programu uczeń "przerabia" w domu, inaczej nie wystarczyłoby na nic czasu.
Ja robię swoje lekcje: sprawdzam kartkówki 2 klas (1,5 godziny) oraz kilka zeszytów (pół godziny). Jeszcze sprawdzenie w planie, co jutro w poszczególnych klasach, przypomnienie sobie ćwiczeń i przygotowanie pomocy. Mija godzina. Moje dziecko potrzebuje pomocy. Jak wymawiać się po angielsku te słówka? Pani raz puściła tekst z magnetofonu. Mało co było słychać. Taki sprzęt. Czytamy razem tekst. Dobrze, że znam angielski. A jeśli rodzic nie zna? Jak pomoże dziecku?
Jeszcze siądę do komputera. Staram się regularnie przeglądać internet - wyszukuję dzieciom konkursy. Zachęcam, żeby brały udział w każdym, który je interesuje - uczą się kreatywności, promowania siebie, odwagi. Może też odpisali nam już partnerzy zza granicy? Może nasze dzieci znów wyjadą z Socratesem do Niemiec czy Hiszpanii? To dla nich ogromna szansa na zobaczenie świata.
Wieczór. Przypominam sobie dzisiejsze spotkanie z byłą uczennicą. Przyszła porozmawiać. Wyjeżdża do Anglii. Kiedyś chciała być nauczycielką, ale teraz dorosła i patrzy na życie realnie. Minął kolejny dzień. 10 godzin poświęconych szkole. Zapłacono mi za 5, bo tyle miałam zajęć dydaktycznych. To nieprawda, ze nauczyciel pracuje 18 godzin w tygodniu!
Kończę ten list dzisiaj, podczas strajku. Nie stanęłam dziś przy tablicy i wierzę, że moje dzieci to zrozumieją. Protestuję dziś nie przeciwko panu, Panie Premierze. Nie przeciwko Pani Minister. Protestuję przeciwko:
- wszystkim dotychczasowym rządom, które lekceważyły problem edukacji i współczesnej szkoły oraz skutkom, które ponosimy wszyscy
- ubóstwu naszej szkoły, dziurawym oknom, brzydkim ścianom i wymaganiu od rodziców, żeby ciągle "pomagali"
- braku pomocy dydaktycznych: od tablic np. gramatycznych, portretów pisarzy, po mikroskopy i próbówki
- bezsensownym górom papierów, sprawozdań, raportów, programów naprawczych itp., które zajmują nam niepotrzebnie czas przeznaczony na prawdziwe działania
- przeładowanym programom i tornistrom, na które "nie ma rady"
- 32-osobowym klasom - gdy powinno być w nich najwyżej piętnaścioro dzieci
- brakowi pieniędzy na zajęcia dodatkowe
- ciągłym zmianom kosmetycznym w programach i eksperymentom na dzieciach
- ciągłym bezsensownym kontrolom, których nie obchodzi mój stosunek do uczniów i wkład pracy, ale realizacja programu (vide egzamin gimnazjalny)
- żądaniu od nas, abyśmy wychowywali dzieci w ciągu 4 godzin miesięcznie (ilość godzin wychowawczych)
- ograniczaniu ilości zajęć z polskiego! (4 godziny polskiego w każdej klasie! Tyle samo, ile wf!)
- braku pomocy psychologicznej w szkołach!
- likwidacji Karty Nauczyciela, która nie daje nam specjalnych przywilejów, tylko zapewnia konieczne minimum do pracy szkoły
- i wreszcie przeciwko degradacji mojego powołania - zarabiam tyle samo, co sprzątaczka w NFZ (a może mniej?)
nauczycielka Publicznego Gimnazjum nr 16 w Białymstoku
Odpowiedź premiera D. Tuska
Szanowna Pani,
Jestem zobowiązany za Pani list, bardzo osobisty i szczery. Jest on relacją zarówno o nauczycielskiej codzienności, jak i sprawozdaniem z ostatniego protestu. Nawet przez moment nie miałem wątpliwości, a Pani w tym przekonaniu tylko mnie utwierdziła, że najważniejszą wartością dla nauczycieli pozostaje dobro uczniów, troska o ich wychowanie i odpowiedzialność za przekazywaną im wiedzę.
Najbardziej jednak dziękuję za to, że pisząc o tych trudnych przecież sprawach, potrafiła Pani przelać na papier tyle dobrych emocji i ciepło, które - jestem tego pewien - ofiarowuje Pani na co dzień swoim uczniom.
Pozwoli Pani, że odpowiem na ten list również nie tylko jako szef rządu, ale także ojciec dwojga dzieci, które całkiem niedawno zakończyły szkolną edukację. Pamiętam doskonale, bo mój syn i córka uczyli się przecież w publicznych szkołach - schludny, ale daleki od ideału wygląd klas, w których odbywały się szkolne wywiadówki. Pamiętam narzekania wychowawców na przeładowane programy, zbyt dużą liczebność klas, brak pomocy naukowych, niedostatek czasu na indywidualną pracę z uczniami.
Moje dzieci zdążyły już dorosnąć, a sytuacja niewiele się zmieniła. Wiele polskich szkół wciąż boryka się z tymi samymi problemami. Ma Pani absolutną rację, pisząc, że z horyzontu zainteresowania kolejnych rządów ginęło polskie szkolnictwo. Wyposażenie szkół w pomoce dydaktyczne bądź finansowanie zajęć dodatkowych to przede wszystkim odpowiedzialność samorządu. Jednak ile pieniędzy lokalne władze zechcą przeznaczyć na pomoc szkołom, nie zależy przecież tylko od woli burmistrza albo wójta, ale także od wysokości budżetowej subwencji oświatowej. Mój rząd to rozumie i dlatego zwiększył ją w tym roku o ponad 2 mld zł, czyli prawie o 10 proc. W tym roku podnieśliśmy także płace nauczycieli o 10 proc., a w kolejnych latach przewidujemy kolejne podwyżki.
Celem dokonywanych przez nas zmian programowych jest unowocześnienie procesu edukacyjnego i uproszczenie prawa oświatowego. W 2009 r. zmodernizujemy system informacji oświatowej oraz wprowadzimy w każdej szkole prowadzenie dokumentacji szkolnej w postaci elektronicznej. Będzie to finansowane z funduszy unijnych. Z tego źródła mogą być również wspierane programy rozwojowe na rzecz placówek szkolnych.
W nowej podstawie programowej zapisaliśmy obowiązek prowadzenia w każdej szkole dodatkowych zajęć pozalekcyjnych, artystycznych, sportowych, społecznych i naukowych. Każdy uczeń będzie musiał wybrać przynajmniej jedno takie zajęcie dodatkowe.
Ambicją mojego rządu jest, by szkoła współdziałała z rodzicami w wychowaniu dzieci i młodzieży. Resort edukacji zdaje sobie także sprawę z potrzeby ścisłej współpracy placówek oświatowych z wykwalifikowanymi psychologami. W propozycji zmian ministerstwa do ustawy o systemie oświaty jest zawarte wsparcie nauczycieli w sprawowaniu doraźnej opieki psychologicznej nad uczniem poprzez tworzenie w gminach punktów konsultacyjnych zajmujących się taką pomocą.
Dla każdego typu szkoły minister edukacji przygotuje materiały, które będą szczegółowo informowały o projektowanych zmianach organizacyjnych. Projekty zmian programowych są precyzyjnie opisane na stronie internetowej www.reformaprogramowa.men.gov.pl. |
|