Autor Wiadomość
Prometeusz
PostWysłany: Pią 7:47, 21 Cze 2013    Temat postu: O tym, że nauczyciel jest szmatą

O tym, że nauczyciel jest szmatą
Zostaliście oszukani” stwierdził ostatnio Profesor Stanek, zwracając się do młodych wykształconych „polek i polaków”, na łamach GW. Polska edukacja znalazła się w kryzysie, ponieważ względnie wolny rynek wytwarza względnie sprawiedliwe sposoby rozdziału pensji, wedle kompetencji, a nie podług rzekomych kompetencji, na które dowodem mają być dyplomy wątpliwego pochodzenia. Profesor Ewa Nawrocka pisze o wypaleniu nauczycieli akademickich, ich pogoni za, nic nie znaczącymi, publikacjami itd.



Cała dyskusja jest bardzo złożona i zarazem nic w niej nowego. Chciałbym jednak dorzucić tu kilka kwestii, związanych głównie z moim osobistym doświadczeniem nauczycielskim w Gimnazjum i Liceum. Samo diagnozowanie kryzysu, choć szlachetne, nic raczej nie da. Trzeba też pamiętać, że reformy minister Hall, które już obowiązują w Gimnazjach, a w części także w Liceach, także kierowały się szlachetnymi pobudkami, miały unowocześnić szkołę itd.



Pierwsza kwestia dotyczy nauczycieli. Temat jest trochę samobójczy. Sam jestem nauczycielem i widzę wśród swoich koleżanek i kolegów wyjątkową wrażliwość na jakąkolwiek krytykę, kierowaną pod adresem naszego środowiska. „Pan chyba nigdy nie pracował z dziećmi, ja w Oooświaaciee pracuje”; „To, że pracuję tylko dwadzieścia godzin w tygodniu, to nie znaczy, że się obijam” itd. Generalnie jest to trochę śmieszne i trochę smutne. Wielu nauczycieli, popsychologizujmy, wyrabia w sobie odruchowo mechanizm nieomylności, o co generalnie łatwo, jeśli się mówi cały czas do dziesięciolatków. Do tego dochodzi model myślowy typu : „moja ciotka z Wejherowa znała kiedyś murzyna”, w którym nasze osobiste doświadczenie, absolutnie blokuje nam wszelkie możliwości generalizacji. My mówimy: polscy nauczyciele reprezentują kiepski poziom, pani od biologii mówi: wypraszam sobie, ja się bardzo staram, oglądam regularnie Discovery itd.



Jakieś dwa lata temu musiałem podjąć studia podyplomowe, by uzyskać możliwość nauczania wiedzy o społeczeństwie. Oczywiście na jednej z uczelni typu „studium paznokcia, seksu i stosunki międzynarodowe . Curriculum było tak zmyślnie zaprogramowane, by zapobiec przerażającej możliwości wzrostu merytorycznych kompetencji słuchaczy. Kadra wykładowców stanowiła zbieraninę: dziadów borowych, gawędziarzy erotomanów i młodych wilków-wyrobników. Koledzy studenci, w większości nauczyciele z wieloletnim doświadczeniem, przyjmowali ten stan z radością, zajęcia były często odwoływane, profesorzy często byli skorzy do zastępowania wykładów wesołymi pogadankami. Pan od marketingu opowiadał( z Warszawy! Proszę sobie wyobrazić) o niuansach swojej garderoby, trudach pracy w telewizji. Pan od historii myśli politycznej opowiadał o wakacjach w Rumunii, podczas których brylował erudycją i znajomością architektury prawosławnej. Ja odbierałem taki komunikat: Państwo, wiadomo, się opierd… jako nauczyciele, więc my, jako nauczyciele nauczycieli też się chętnie poopierd…., szczególnie na weekendowych studiach podyplomowych. Studentów ten stan nie dziwił, nie był dowodem na kompletne, przepraszam, zeszmacenie naszego zawodu, na brak szacunku dla rzetelnej wiedzy, a nawet elementarnej ludzkiej przyzwoitości, że jeśli za coś płacę, to chce otrzymać usługę. Przecież naszym zadaniem będzie tylko przygotowanie uczniów do tych trzech pytań na egzaminie gimnazjalnym, które ,wszyscy to wiedzą, będą przecież z totalitaryzmu i autorytaryzmu.



Wszystko tu, niestety, zgodne jest z zasadą: gówno płynie w dół. Nie trzeba mówić kto ostatecznie to gówno przyjmuje na siebie ( jak mówiła moja pani od matematyki w podstawówce „Ja to wszystko umiem, to wy będziecie mieli problem”). Najbardziej jest tu widoczny kompletny brak szacunku do zawodu nauczyciela, przejawiający się w wielu płaszczyznach, brak zaufania do jego kompetencji, umięjętności samodzielnego myślenia. Ktoś powie: sam pan mówi, że nauczyciele są beznadziejni. Owszem. Trudno jednak oczekiwać od małpy, która całe życie uczyła się robić sztuczki na komendę, że za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zamieni się w zwierzę dyskursywne, uprawiające perypatetyckie przechadzki..



Po pierwsze: brak szacunku i zaufania jest wpisany niejako w logikę systemową. Czym innym jest bowiem standaryzacja wymagań, niż szczytowym przykładem braku zaufania? Zmyślność polega na tym, by nie polegać na kompetencjach jednostek, ale na zracjonalizowanym systemie. Jak w McDonaldzie: pracownik, zamiast samemu decydować co robić po odebraniu zamówienia, dysponuje zestandaryzowaną marszrutą, wstawia colę do nalewacza, następnie idzie po frytki itd. Taką samą rolę odgrywają zestandaryzowane egzaminy zewnętrzne, wielu nauczycieli musi dostosować swoje wymagania „w górę”, ale jest też wielu, którzy zmuszeni są zejść z nimi „ w dół”, prowadząc kurs stawiania krzyżyków i odnajdowania różnic na obrazkach.



Temu, kto wierzy, że możliwe jest stworzenie zastandaryzowanego testu, który będzie badał w sposób w miare obiektywny realne kompetencje, gratuluje optymizmu. Większość nauczycieli wie, że najskuteczniejszą metodą przygotowywania do egzaminu jest trening umiejętności rozwiązywania testów. Wszelkie próby regulacji mechanizmu przypominają plany naprawcze dla gospodarek centralnie planowyanych. Może i przynoszą krótkotrwały skutek, ale przede wszystkim demaskują bezsens systemu jako całości. ( Ostatnia nowinka: ponieważ uczniowie za bardzo schematycznie myślą „pod egzamin”, teraz zrobimy tak, że nie będzie wiadomo co będzie)



Czy testy uczą myślenia? Kiedyś przeprowadziłem taki eksperyment. Uczniowie liceum na lekcje filozofii mieli przeczytać fragment obrony Sokratesa. Na lekcji, nikt nie umiał odpowiedzieć na moje pytania np. „Jaką rolę pełni, według Sokratesa, filozof w społeczeństwie?”, „Czy Sokrates zasłużył na karę?” itd. Sfrustrowany komunikacjyną klęską, postanowiłem na następną lekcję przygotować test czytania ze zrozumieniem, na wzór tych maturalnych. Oczywiście, najpierw trzeba było obciąć test do maksymalnie dwóch stron maszynopisu. Następnie ułożyłem pytania: „ Znajdź w tekście trzy zarzuty, jakie stawia Sokrates, społeczeństwu ateńskiemu”, „ Wypisz zarzuty stawiane Sokratesowi”. Byłem w szoku, uczniowie rzucili się na test, zaczeli podkreślać, wypisywać, przepisywać. Wyniki były znakomite, wszyscy świetnie się spisali. Wyjątek stanowiło jedno zadanie: „Sformułuj krótką wypowiedź na temat: czy w dzisiejszym społeczeństwie mogłaby się powtórzyć sytucja na wzór procesu Sokratesa”. Tylko kilka osób było w stanie sformułować w miarę sensowne mysli. Większość postępowała według schematu: Wstęp/ bełkot, przeplatany zdaniami przepisanymi z tekstu/ Zakończenie. Wstęp i zakończenie są potrzebne, gdyż za właściwą strukturę wypowiedzi są punkty.



Po drugie: zeszmacenie się zawodu nauczyciela widoczne jest gołym okiem na każdych studiach. Specjalizację nauczycielską wybierają najczęściej studenci o najniższych kompetencjach. Jest to bowiem specjalizacja, na której zajęć jest najmniej, są najmniejsze wymagania itd. Dyrekcja mojej szkoły, przy zatrudnianiu nauczycieli, zawsze preferuje osoby, które skończyły studia w normalnym trybie, a uprawnienia pedagogiczne zrobiły później. W przypadku takich osób istnieje większa szansa na jakiekolwiek merytoryczne kompetencje, zainteresowanie przedmiotem itd. Podczas rozmów o pracę wielu młodych kandydatów na nauczycieli mówi otwartym tekstem: „próbowałem , tam wysłałem CV, tam mi powiedzieli, że doświadczenie jest potrzebne, za granicę mi się nie chce, no więc jestem.” Dla takiego człowieka wejście w ten fach jest tak oczywistym upośledzeniem społecznym, że zakłada, że my, będący już w środku, także tak myślimy. Przyjmiemy go, jak się przyjmuje ludzi do czyszczenia szamba, przecież nikt nie będzie opowiadał, że tu chodzi o pasje i marzenia.



Po trzecie: nauczycielom nie stawia się żadnych realnych wymagań. Tak zwany awans zawodowy, polega na wypełnianiu ton papierów, wkuwaniu na pamięć prawa oświatowego i pisaniu wzruszających sprawozdań, ze swojego rozwoju zawodowego. Takim wzmaganiom sprosta solidna osoba, zbierająca sumiennie wszelkie, nawet najbardziej komiczne, zaświadczenia o uczestnictwie w kursach, z których znaczna większość, to w rzeczywistości promocje podręczników szkolnych. Dlaczego nie możnaby tu wprowadzić jakiegoś starego, dobrego pomysłu, w stylu listy lektur obowiązkowych, która by się poszerzała na każdym etapie awansu? Odpowiedź jest prosta, te lektury musieli by przeczytać nauczyciele, a także panie egzaminotorki, byłoby więc wielu ludzi, którzy musieli by coś przeczytać, a wielu ludzi, którzy muszą coś przeczytać, to wielu nerwowych ludzi.



Ten mechanizm jest pewnie częścią większej wady systemowej, w której przywileje grup zawodowych są przedmiotem wyborczego handlu. Nauczyciele są tu szczególnie niebezpieczni, gdyż ich niezadowolnie z decyzji rządzących, może wpłynąć na umysły przyszłych wyborców. To jest logika systemu, który zaoferuje ci spokój, brak wymagań, zrozumienie dla twojego lenistwa, rządając w zamian tylko jednego: byś wyrzekł się szacunku do siebie i powierzonych ci obowiązków.

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group