Prometeusz |
Wysłany: Nie 17:29, 01 Kwi 2012 Temat postu: Kancelarie przeszukują sieć, by znaleźć piratów |
|
- Policja. Proszę otworzyć!
Policjanci sprawdzają personalia wszystkich obecnych. Informują, że toczy się postępowanie w sprawie nielegalnego ściągania i rozpowszechniania plików. Ogarnia cię panika. Coś ściągałem? Może dzieciaki? Dlaczego nie odpowiedziałem na maila, który przyszedł dwa miesiące temu? Jakaś kancelaria prawna ostrzegała, że mnie namierzyli i mam zapłacić odszkodowanie. Widać jednak powiadomili policję i prokuraturę.
Policjanci mówią, że przyjechali na przeszukanie i po sprzęt, by "zabezpieczyć dowody". Ale zabierają wszystkie komputery, jakie są w domu. Nawet te należące do dzieci. Radzą życzliwie, by dogadać się z kancelarią prawną, która złożyła doniesienie. - Lepiej podpisać ugodę i zapłacić, a kancelaria wycofa wniosek o ściganie. Wtedy komputer zwrócimy - tłumaczą.
Potem jest przesłuchanie w prokuraturze. Pytasz, kiedy oddadzą komputer? Jak to, sprzęt przepadnie, jeśli coś na nim się znajdzie?! Przecież kosztował kupę pieniędzy!
Nadal trudno sobie przypomnieć, co się kiedy ściągało. A to w ogóle nielegalne?
Przynajmniej oprogramowanie mam legalne, przypominasz sobie z ulgą. Ale gdzie jest licencja od Windowsa? Nie wiadomo, gdzie schowałem pudełko. Jak udowodnić, że nie jestem piratem?!
Najgorzej, gdy komputer służy do pracy, jest na nim doktorat czy praca licencjacka. Albo cała księgowość firmy tam była!
Tragedia!
Po przesłuchaniu w prokuraturze czekasz na wynik ekspertyzy. Tygodniami. Po głowie biegają myśli: czy oni przeglądają moją pocztę? Pisałem frywolne maile do dziewczyny. Idiota - robiłem jej zdjęcia, gdy się kąpała! Oglądają nasze prywatne filmiki? A jeśli niczego nie znajdą, to co? Ktoś mi zwróci pieniądze za niezrealizowane przez firmę zlecenia lub odda za nowy komputer, który trzeba było kupić?
Jeśli zapłacisz, nie złożymy doniesienia
Na początku każdej z tych historii jest mail od kancelarii prawnej reprezentującej organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi (OZZ - stowarzyszenia twórców, producentów i wydawców).
Z tego maila dowiadujesz się, że jesteś piratem. Bo naruszyłeś prawa autorskie poprzez ściąganie lub przekazywanie w sieci utworów muzycznych, e-booków lub programów komputerowych.
Kancelarie przeszukują sieć, by znaleźć piratów. Gdy kogoś namierzą, próbują zmusić administratorów serwisów do ujawnienia jego danych osobowych. Jeśli się to nie uda, zlecają im przekazanie na konto mailowe internauty "wezwania do zapłaty" odszkodowania wyliczonego przez właścicieli praw autorskich.
Teraz setki takich pism trafiają między innymi do tych, którzy korzystali z serwisu Chomikuj.pl. W wezwaniu jest jasno napisane: jeśli zapłacisz, nie złożymy doniesienia do prokuratora. Jeśli nie płacisz, do akcji wkraczają prokurator (powiadomiony przez prawników lub OZZ) i policja.Wtedy kancelaria przysyła kolejny list, już na adres domowy, mniej więcej tej treści: trwa postępowanie prokuratorskie, zapłać, a wycofamy wniosek o ściganie.
Skąd prawnicy mają dane osobowe? Otóż składając doniesienie o przestępstwie, występują jako pełnomocnicy poszkodowanego i otrzymują za zgodą prokuratora dostęp do akt sprawy. I tam znajdują wszelkie informacje o domniemanym piracie.
Niewielu internautów [to] wytrzymuje i czeka na umorzenie postępowania lub sprawę sądową. W większości płacą, bo nie znają prawa autorskiego lub mają "jakieś grzechy" na sumieniu. Liczą, że tak będzie taniej.
Tak jak niektórzy z internautów, którzy opowiedzieli mi o swoich perypetiach z wymiarem sprawiedliwości.
Podejrzany nr 1: Za każdy utwór 40 groszy
Policjantów było dwóch, po cywilnemu. Przyszli około 20, przedstawili nakaz prokuratury z Puław na przeszukanie lokalu. Byli nawet mili, wzbudzali zaufanie. Kazali nam wymontować dyski z komputera. Na moje pytanie, co z moimi osobistymi plikami, pomogli napisać pismo z prośbą, by biegły mógł mi je zgrać. Uprzedzili, że jak ekspert coś znajdzie, dyski przepadną, a mnie grozi sprawa karna. Jeśli chcemy jej uniknąć, to możemy podpisać z firmami ugody. Za nielegalnego Windowsa to około 700 zł. Całe szczęście mam legalne oprogramowanie. Za każdy utwór płaci się około 40 gr.
Podejrzany nr 2: Nie mogę pozwolić sobie na wyrok
Jestem jedną z osób złapanych przez kancelarię z Warszawy. W zeszłym tygodniu policjanci "zabezpieczyli" dyski twarde z mojego komputera. Korzystałem z DC++ (darmowy program wymiany plików P2P - Direct Connect) i udostępniałem cyfrowe kopie płyt, których oryginały mam w domu.
Policjanci powiedzieli, że powinienem skontaktować się z kancelarią prawną. Dogadam się jak wszyscy i zarzuty zostaną wycofane. Podobno obecnie na terenie Zagłębia jest kilkaset postępowań prokuratora na wniosek jednej z organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi.
W rozmowie telefonicznej z tą organizacją dowiedziałem się, że w tym i tym dniu udostępniałem kilka tysięcy utworów i jestem im winien prawie 7 tys. zł. I nie ma znaczenia, że mam oryginały płyt, że zapłaciłem za nie duże pieniądze, że nie uzyskiwałem żadnych korzyści materialnych z udostępniania kopii cyfrowych. Jeśli chcę, żeby wycofano donos, to muszę podpisać ugodę, płacąc minimum połowę "należnej" kwoty.
Potem otrzymałem wezwanie na policję jako "świadek w sprawie o przestępstwo z art. 116 prawa autorskiego". Przy okazji policjanci mrugnęli do mnie okiem, że jeśli nie miałbym już tych dysków w komputerze, to oni wystąpiliby z wnioskiem o umorzenie sprawy.
Uważam, że padłem ofiarą kancelarii wykorzystującej nieprecyzyjne zapisy ustawy, bo brak twardej definicji, co to jest rozpowszechnianie. Według kryteriów przyjętych przez OZZ, jeśli włączę głośno muzykę w samochodzie czy w domu i usłyszą ją nieznajomi, to też podlegam tej ustawie o prawach autorskich.
Pracuję w samorządzie, nie mogę sobie pozwolić na jakikolwiek wyrok skazujący, bo stracę pracę. Muszę zawrzeć ugodę. W przesłanej mi propozycji jest zapis, że nie wolno mi nikomu mówić o niej i o jej treści - to też ciekawostka.
Uważam, że kancelarie wykorzystują do swoich interesów prokuraturę i policję. Nie zależy im na ściganiu osób rzeczywiście popełniających przestępstwa, lecz jedynie na zgarnięciu jak największej kasy od niedoinformowanych internautów. A policjanci jeszcze naganiają im jeleni. Ciekawe, czy i jak kancelarie "odwdzięczają się" prokuratorom i policjantom?
Podejrzany nr 3: Policjanci namawiali, żebym się przyznał
W kwietniu zeszłego roku dostałem pismo, że pobierałem oraz rozpowszechniałem poprzez program Torrent muzykę grupy Boys i że proponują ugodową opłatę w wysokości 700 zł. W czasie, kiedy miało do tego dojść, byłem podłączony do internetu przez router drogą radiową. Prawdopodobnie ktoś się podpiął pod mój komputer i z mojego IP pobrał jakieś pliki. Istnieją też programy, dzięki którym każdy może odtworzyć sobie mój adres.
Po zignorowaniu wezwania do zapłaty w styczniu tego roku naszli mnie panowie policjanci i zabrali komputer. Od momentu, kiedy miało mieć miejsce to udostępnianie muzyki, zmieniłem już dwa razy komputer, więc ten, który zabrali, nie ma nic wspólnego z tym, z którego miała być rozpowszechniana muzyka.
W zeszłym tygodniu dostałem wezwanie na przesłuchanie. Policjanci namawiali mnie, żebym się przyznał do winy. Odmówiłem. Biegły ma teraz sprawdzić dysk. Czekam, co będzie dalej.
Podejrzana nr 4: Nie uczą, tylko karzą
Luty tego roku. Około 7 rano. Zaczęły się ferie, więc jeszcze sobie spałam.
Do domu puka policja. Podobno z mojego adresu IP 26 września między 5 a 7 rano ktoś udostępniał pliki. Co dziwne, ktoś udostępniał, ale nikt tego nie ściągnął. Nikt u nas w domu nie ma takiego nicku, z jakiego logowała się osoba udostępniająca pliki. Nikt o takiej godzinie, i to w poniedziałek, nie mógł pracować na komputerze. Obawiam się, że to było włamanie do mojego komputera, ale nie mam szans sprawdzenia tego.
Nie mogę powiedzieć złego słowa o policjantach. Byli kulturalni, ale jednak nie życzę nikomu takiego przeżycia. Wystraszyła się też bardzo moja wnuczka.
Zabrali wszystkie komputery w całości. Zaraz po tym podpisałam ugodę z kancelarią. Nie mogę pracować bez komputera. Jestem nauczycielką. Miałam tam wiele materiałów, stworzonych przez siebie pomocy naukowych, zestawów zadań, scenariuszy.
To prawda, że ściąganie piosenek nie jest zgodne z prawem, ale prawo nie zostało właściwie społeczeństwu przedstawione. Nie zapewnia się młodzieży właściwej edukacji na ten temat i dostępu do darmowych dóbr kultury. Sama nie wiem, z jakich programów mogę korzystać, licencje się zmieniają; zapomina się, że coś trzeba było wykasować, bo skończył się termin. Nie wiem, czy mogę na lekcji włączyć fragment piosenki, czy filmu (a mam uatrakcyjniać zajęcia). Nie wiem, czy mogę zrobić dyskotekę (chyba że sama będę śpiewać).
Podejrzany nr 5: Prokurator sprzętem zawalony
W sierpniu 2011 r. dostałem z kancelarii w Białymstoku wezwanie do zapłaty. Podobno 20.02.2011 udostępniłem jakiś plik. Zadzwoniłem do nich (taka rozmowa jest nagrywana). Spytałem, czy mogę zapłacić w ratach. Pani, która ze mną rozmawiała, odpowiedziała, że nie ma problemu, muszę podać w mailu swoje dane, PESEL, numer telefonu i czekać na odpowiedz i ugodę.
Po zastanowieniu się postanowiłem jednak nie płacić. W listopadzie przyszło pismo z prokuratury z żądaniem, bym dobrowolnie oddał mój sprzęt w celu wykrycia sprawcy wykroczenia. Oczywiście wyczyściłem laptop ze wszystkich możliwych plików. Na policji przesłuchiwali także żonę. Zachęcali do ugody.
Po dwóch tygodniach zadzwoniłem, by dowiedzieć się, jak wygląda sprawa. Laptop jeszcze nie był zbadany przez eksperta, bo policja jest zawalona takimi sprawami. Usłyszałem, że jak mi zależy, to mam się z tą kancelarią dogadać. Nie zrobiłem tego.
Minął miesiąc, znów dzwonię. Policjant pyta, czy przemyślałem sprawę i czy przyznaję się do winy. Odpowiadam: nie.
W styczniu poszedłem do prokuratury. I usłyszałem, że kto się przyzna do winy, będzie miał warunkowo umorzoną sprawę i odzyska sprzęt. W pokoju prokuratora stało kilkanaście komputerów.
Podejrzana nr 6: Zabrali narzędzie pracy niewidomej
25 stycznia 2012 roku odwiedzili mnie policjanci z nakazem prokuratorskim. Trzy miesiące wcześniej dostałam z kancelarii wezwanie do zapłaty 700 zł, że niby ściągnęłam i udostępniłam na Torrencie jakiś utwór disco polo. Zarekwirowali mój komputer. Jestem osobą niepełnosprawną (prawie nie widzę, mam I grupę inwalidzką), sprzęt dostałam ze środków PFRON wraz ze specjalistycznym oprogramowaniem dla osób niewidomych i niedowidzących. Od sześciu lat pracuję w domu.
W styczniu akurat skończyła mi się umowa, zabranie komputera utrudniło mi poszukiwanie pracy (musiałam pożyczyć, bo mojego mi jeszcze nie oddali).
Nie słucham takiej muzyki i żaden z moich domowników też nie słucha! Nie martwię się tym, że coś znajdą na moim komputerze. Nic tam po prostu nie ma. Ale zastanawiam się, czy mam w ogóle jakieś prawa i czy kancelaria, która mnie oskarżyła, poniesie karę za bezpodstawne pomówienie
Kancelarie bezkarne...
Kancelaria kary raczej nie poniesie. Każdy ma prawo zgłosić do prokuratury doniesienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Nie ponosi za to żadnych konsekwencji, chyba że z premedytacją złożył fałszywe doniesienie (co oczywiście trzeba mu udowodnić). To prokuratura decyduje, czy rozpocznie postępowanie.
- Internauta, który poniósł szkodę, bo nie wywiązał się z zawartych umów, nie zrealizował zleceń lub stracił pracę z powodu zabrania komputera przez policję, może wystąpić do sądu, ale przeciwko skarbowi państwa (o odszkodowanie na drodze cywilnej). Musi jednak udowodnić, że organy ścigania dopuściły się zaniechania lub działały bezprawnie - wyjaśnia mec. Sławomir Waliduda. I dodaje: - Natomiast wszyscy właściciele komputera, którzy czekają tygodniami na ekspertyzę biegłego i zakończenie dochodzenia, mają prawo poskarżyć się na przewlekłość postępowania prokuratury, czyli skorzystać z ustawy z 17 czerwca 2004 r. o skardze na naruszenie prawa strony do rozpoznania sprawy w postępowaniu sądowym bez nieuzasadnionej zwłoki. Jeśli sąd orzeknie, że sprawa była prowadzona przewlekle, przyzna ustawowe odszkodowanie, maksymalnie 20 tys. zł.
...w Białymstoku wysłały 13 tys. zawiadomień
Kancelarie wysyłają dziesiątki tysięcy wezwań do zapłaty i zawiadomień o popełnieniu przestępstwa.
"Złożyliśmy ok. 13 tys. zawiadomień do prokuratury w Białymstoku" - chwalił się we wrześniu zeszłego roku w "Metrze" Dariusz Szydłowski z kancelarii prawnej Pro Bono.
- Z chwalebnej idei ochrony własności intelektualnej zrobiono bardzo dochodowy biznes - mówi pani Maria, namierzona niedawno internautka z Warszawy. - Jest usługodawca - kancelarie prawne. Jest usługa - e-windykacja. Jest klient - twórcy i organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskim, i są ci, co mają płacić - internauci.
Jednak do pełni szczęścia czegoś e-windykatorom brakuje. Brak bezpośredniego dostępu do danych osobowych internautów ogranicza im możliwości szybkiego i masowego występowania z pozwami cywilnymi. Muszą wykorzystywać prokuraturę i policję, by uzyskać jako pełnomocnicy poszkodowanego dostęp do tych informacji. Potem już mogą zarabiać.
Gdyby dostęp do danych uzyskali, mieliby do podziału ogromny rynek i ogromne pieniądze.
Pod koniec ubiegłego roku "Gazeta Wyborcza" ujawniła, że w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego prowadzono prace nad dokumentem "Porozumienie o współpracy i wzajemnej pomocy w sprawie ochrony praw własności intelektualnej w środowisku cyfrowym".
Kto konkretnie z tym pomysłem do ministerstwa przyszedł, nie jest do końca pewne. Pracowano nad nim dyskretnie.
Jego treść znali pomysłodawcy: organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi (OZZ) współpracujące z Grupą Internet działającą przy ministrze kultury i dziedzictwa narodowego (grupa jest częścią zespołu ds. przeciwdziałania naruszeniom prawa autorskiego i praw pokrewnych przy prezesie Rady Ministrów).
W pracach brali udział także przedstawiciele kilku innych ministerstw, policji, straży granicznej i izb gospodarczych skupiających dostawców internetu (Związek Pracodawców Branży Internetowej IAB oraz Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji).
W pracach nie uczestniczył generalny inspektor ochrony danych osobowych.
6 października powstała ostateczna wersja porozumienia. Złożono ją w resorcie, by sygnatariusze mogli dokument podpisać. Jednak Związek Pracodawców Branży Internetowej oraz Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji zaczęły mieć wątpliwości, czy porozumienie jest zgodne z prawem. Zamówiły opinię prawną. Była bardzo krytyczna. Izba zamieściła ją na swojej stronie, powiadomiła GIODO i postanowiła nie podpisywać umowy.
Próbowałam się dowiedzieć, po co tworzono porozumienie. Ministerstwo Kultury na moje szczegółowe pytania nie odpowiedziało. Dostałam jedynie ogólną odpowiedź, że minister kultury nie miał z nim nic wspólnego.
Natomiast niedoszli sygnatariusze odesłali mnie do treści dokumentu: "sygnatariusze będą przekazywali sobie wzajemnie informacje o ujawnianych faktach naruszeń praw".
Cóż się kryje za tym zdaniem? Wymiana danych osobowych internautów?
Wojciech Rafał Wiewiórowski, generalny inspektor ochrony danych osobowych, uważa, że tak: - Jeżeli założono, że do porozumienia przystąpią operatorzy telekomunikacyjni, dostarczyciele usług internetowych i organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, to jakie informacje mogą sobie oni przekazywać?
- A może sygnatariusze mieli zamiar wymieniać się tylko statystykami? - zastanawiam się.
- Z takiego powodu nie podpisuje się tak szeroko zakrojonego porozumienia - odpowiada Wiewiórowski. - Proszę zauważyć, że uczestnicy prac - Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji oraz Związek Pracodawców Branży Internetowej - zobaczywszy, jak wygląda ostateczna wersja dokumentu, zamówili opinię prawną. Napisano w niej wyraźnie, że wymiana będzie dotyczyła danych osobowych poza istniejącymi obecnie strukturami. W grudniu, po medialnych protestach oraz moich pismach do ministra kultury, dowiedzieliśmy się... z prasy, że prace zostały zawieszone w związku z wątpliwościami, czy dokument ma wystarczające podstawy prawne. Tyle że prace wstrzymano jedynie do czasu zaistnienia takich podstaw - dodaje Wiewiórowski.
- Bo za moment miała być podpisana umowa ACTA i problem by się rozwiązał? - dopytuję.
- Artykuł 27 ust. 3 i 4 traktatu ACTA miał sprawić - zdaniem niektórych - że porozumienie uzyskałoby podstawy prawne.
- Czy porozumienie nie było czasem zawierane w interesie prywatnych firm, choć patronowało mu Ministerstwo Kultury?
- Trudno w tej chwili ocenić, w czyim interesie zawierano porozumienie - mówi Katarzyna Szymielewicz z Panoptykonu, fundacji, która zajmuje się ochroną praw człowieka w kontekście nowych technologii. - Czy w interesie producentów, twórców i wydawców zrzeszonych w organizacjach zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, bo to im wyciekają pieniądze? Czy na pomysł wpadli e-windykatorzy, żeby więcej i szybciej zarobić? Pewne jest jednak, że ministerstwo padło ofiarą jednostronnego lobbingu.
Więcej... http://wyborcza.pl/1,75480,11440328,Kancelarie_przeszukuja_siec__by_znalezc_piratow.html?as=4&startsz=x#ixzz1qnqltOzX |
|