Prometeusz
Administrator
Dołączył: 15 Mar 2008
Posty: 264
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: podkarpackie Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 21:51, 23 Maj 2009 Temat postu: Ostoja -nasza oświata |
|
|
Ostoja – nasza oświata
W założeniu miał to być artykuł, wktórym chciałem podzielić się z Państwemmoimi przemyśleniami na tematnaszej polskiej oświaty. Chciałem, bybył to w miarę pełny obraz naszej oświatowejrzeczywistości. Chciałem też, bybył to obraz, mimo wszystko optymistyczny. Pragnąc być wobec Państwa uczciwym osąd zostawiam Państwu, sam w tym względzie pozostaję z mieszanymiuczuciami. Brak perspektyww koniecznych zmianach w oświacie, marazm oraz brak kompetencji na poziomierządowym, spowodował to, żestraciłem wiarę w sens w uczestniczeniew czymś, co – z natury rzeczy – powinnobyć racjonalnym przedsięwzięciem. Zdecydowałem się, więc na przejście na stypendium Zakładu UbezpieczeńSpołecznych... I jest mi tak dobrze, żejest mi tak dobrze...ale bez frustracji! Jest to też z mojej strony próba rozliczenia się z tą profesją, która przez prawie trzydzieści lat dość skutecznie mnie absorbowała lub irytowała, ale też dawała możliwość wszechstronnego wyżycia się intelektualnego. Pora, więc na pierwsze refleksje. Najpierw, więc kilka uwag. Do napisania tego artykułu skłoniło mnie przykre przeświadczenie, że podczas społeczno-politycznych przeobrażeń lat 90-tych nasza oświata zamiast zyskiwać – straciła. Oświata, to znaczy, kto? Oświata to znaczy my wszyscy, całe społeczeństwo, lecz w pierwszym rzędzie uczniowie, rodzice i nauczyciele. Darujmy sobie nauczycieli, mniejsza o nie do końca świadomych stanu rzeczy rodziców, lecz tu idzie przede wszystkim o naszą przyszłość, a szczególnie przyszłość następnych pokoleń. To właśnie one ponoszą i ponosić będą – póki, co - najwięcej szkód na tej pokręconej „ścieżynce” edukacyjnej. A więc?! Może od pewnego okresu – nie koniecznie od początku, – ale po kolei! Nasza oświata w czasach tzw. PRL-u traktowana była bardzo nieufnie. Oznaczało to z założenia niski poziom nakładów na oświatę, niskie płace i względnie niski poziom prestiżu tego zawodu. Prestiż ten był zdaje się dwojakiego rodzaju. Ten złoty i prawdziwy brał się z faktu, że w tym zawodzie pracowali jeszcze „przedwojenni nauczyciele” lub …nauczyciele wykształceni według starych przedwojennych wzorców. Tym nauczycielom nie przeszkadzała miałka propaganda. Oni robili swoje i robili to bardzo dobrze. Ale tak jak minął czas dinozaurów w epoce lodowcowej, tak i w epoce realnego socjalizmu przedwojenne sprawdzone wartości ustępowały... Z wolna nastawało nowe?! Nowi urodzeni po wojnie nauczyciele to już zupełnie inny rozdział. Rozdział, z jednej strony pełen sprzeczności, a z drugiej, to też niestety czas powolnego ale jednak - wyjaławiania się wartości z tego zawodu. O jakich sprzecznościach myslę? Starsi pamiętają, a młodszym ku pamięci. Były to czasy relatywizmu moralnego, czyli - co innego w domu, co innego w prasie, radiu i telewizji, co innego w szczerych-nieszczerych rozmowach na ulicy i wreszcie … najnormalniej w kościele. Tak było. W tych warunkach pracujący nauczyciel przestawał pełnić świętą i naturalną funkcję nauczyciela-mistrza przekazującego prawdę. Ten „nowy” socjalistyczny nauczyciel (a przecież innych nie było) przekazywał już tylko starannie spreparowaną wiedzę. Przekazywał ją za pensję, która w 1976 roku była niższa 176 (słownie: sto siedemdziesiąt sześć) razy!!! od pensji jego francuskiego odpowiednika. Ten stan rzeczy miał decydujący wpływ najpierw na przypadkowych nauczycieli. Tacy byli, są i będą! Ci ostatni z czasem „ustanowili” jednak obowiązującą normę. Pamiętacie Państwo te krążące hasła-powiedzonka:, „Jaka praca, taka płaca” i „czy się stoi, czy się leży tysiąc złotych się należy”. Znam (na szczęście tylko z opowiadań) przypadek nauczyciela, który chwalił się, że swoje konspekty na lekcjach wykorzystuje już 27 rok i… dalej są bardzo dobre! No cóż! Jakie czasy takie normy? Dla ciekawości podam, że badania przeprowadzone w jednym z centralnych województw wykazały, że 76 % nauczycieli (zanim trafiło do zawodu nauczycielskiego) zdawało na studia inne niż pedagogiczne! Czyli nie powiodło się na trudniejszych egzaminach, to „wio” do oświaty... Powołanie przyjdzie później! To są skrzętnie i wstydliwie skrywane fakty z rzeczywistości nauczycielskiej. Przyszły lata dziewięćdziesiąte, przyszły nowe czasy i nowe wielkie nadzieje. Nadzieje jednak w znacznym stopniu niespełnione. Ale może znowu po kolei. Przyszedł AWS i...reforma dopadła oświatę. Tak „dopadła”, bo przecież dziś inaczej nie sposób skomentować „tego”, co wprowadzono. A co wprowadzono? Wprowadzono ustrój-system, który zupełnie nie pasuje do naszej polskiej rzeczywistości. Pytanie tylko czy tylko do naszej. Śmiem twierdzić, że do żadnej! Do żadnej? Dlaczego? Wyjaśnię dalej jasno i... dobitnie na faktach. Twórcy reformy swym nawiedzonym tragicznie prawicowym pędzie do zmiany „posocjalistycznej oświaty” popełnili jeszcze chyba jeden podstawowy błąd. Nie wzięli pod uwagę rzeczywistych zmian jakie zaszły w społeczeństwie. W czym rzecz? Już wyjaśniam! Twórcy reformy – jak się zdaje – nad wyraz naiwnie i optymistycznie ocenili stan świadomości społeczeństwa dając jej nowy kształt oświaty... oparty (?) na wartościach. W zamyśle miało to wyglądać tak, że szkoła stała się niejako narzędziem pomocniczym rodziny w edukowaniu i kształceniu najmłodszego pokolenia. A tymczasem przełom XX i XXI wieku to czasy degradacji wszelkich wartości, to czas niszczenia i spopielania autorytetów. Kilka zrywów do wartości spowodowanych pielgrzymkami Jana Pawła II, tak na dobrą sprawę niczego trwałego w tym społeczeństwie nie zmieniły. Jak więc wyglądała - i wygląda dalej - rodzina w czasie wprowadzania reformy? Statystyczna rodzina to niestety pełny relatywizm moralny „podgrzany” potanianą publikatorami demokracją, w której wszyscy dookoła to złodzieje, aferzyści, a dbałość o materialny status rodziny to wartość najważniejsza... wypierająca wszelkie dobra. A więc w świecie gdzie wartości takie jak rodzina, uczciwość, patriotyzm, szlachetność, wiara katolicka traktowana jako pewien gwarant, oraz „pozytywny status materialny rodzin” spychane są na coraz to dalszy margines, zafundowano sobie... reformę oświaty. I to, jaką? I w imię, czego? Czy w imię poprawy Rzeczypospolitej!? Obawiam się, że jednak nie! Na pewno nie! W tamtych latach byłem na jednej z narad z nowym kuratorem. Ten w swym wystąpieniu nie dał żadnego szans na jakiekolwiek wątpliwości. „Wprowadzamy reformę w polskiej szkole, aby ostatecznie odciąć ją od socjalistycznych korzeni, bo przecież nie możemy kontynuować socjalistycznego systemu. Mamy przecież trzecią RP, socjalizm padł, a my dalej bez zmian...” I zmieniono. Zanim przypomnę, jakie zmiany wprowadzono pora na przypomnienie, co zniszczono? A więc mieliśmy przedszkole, a po nim ośmioklasową szkołą podstawową. Po niej nasi uczniowie szli do liceum lub technikum. Zwykle ci ostatni, to byli ci, którym matka natura wyznaczyła zdolności do szybszego orientowania się w zawiłościach nauki. Pozostali, a więc ci..., którzy albo jeszcze nie dorośli by odszukać w sobie takie wyzwania... lub ci, których rodzina nie była wydolna aby te „wyższe cele” zauważać i cenić. Tak, więc ta prawie 60 procentowa większość szła do szkół zawodowych. System była tak przemyślany, że ci po szkołach zawodowych mieli szanse pójścia do szkoły średniej, a nawet ukończyć studia. Tak było przed reformą. A po niej... po niej jest teraz... Niestety. Dziś po przedszkolu, zerówce mamy sześcioletnią szkołą, a po niej...po niej Szanowni Państwo mamy tragedię oświatową, która nazywa się gimnazjum!!! Jeżeli jest jakieś zło w tym dzisiejszym systemie oświaty, to gimnazjum jest jego całkowitym „beneficjentem”. Tu zaczyna się i kończy zło oraz ewidentna niezborność polskiej oświaty. Gwoli uczciwości trzeba jednak dodać, a może raczej uzupełnić powyższą informację ważnym elementem, który „wieńczy” dzieło. Co nim zdaje się być? Jest nim swoiste ubezwłasnowolnienie nauczyciela... czyli drastyczne ograniczenie mu praw w myśl „zasady-niezasady” cytowanego wyżej kuratora-urzędnika. Tenże powiedział jasno i dobitnie, bez ogródek; „Ograniczenie uprawnień nauczycielskich w stosunku do ucznia i rodziny to może przykra i przyziemna konieczność, ale nie można sobie dziś pozwolić sobie, aby socjalistyczny nauczyciel bezkrytycznie wychowywał nasza młodzież...” I tak szkoła zamiast wychowywać... stała się tylko pomocniczym narzędziem w wychowaniu. Tu musze zadać wszelako złośliwe, acz podstawowe pytanie: A kto będzie wychowywał rodzinę??? Wróćmy jednak do jądra zła... czyli do gimnazjum. Każdy, kto (?) był młody i przeżywał okres wieku dojrzewania wie, że to okres największego buntu... Szczególnie dobrze wiedzą to rodzice, ale obawiam się, że jeszcze lepiej... nauczyciele. Hormonalna burza najpierw u dziewcząt, a potem u chłopców czyni ten okres trzylecia gimnazjalnego szczególnie trudnym czasem... Jest to trudny okres w zasadzie dla wszystkich i wszystkiego, co wokół egzystuje, czyli: to trudny okres dla rodziców, uczniów, szkoły, sąsiadów, a także wszystkiego, co w szczególnym postrzeganiu rzeczywistości dla tej grupy może być wrogiem. Czyli co? Ano wszystko!. Stłoczenie jej w jednej szkole to igranie z ogniem, to chodzenie z odbezpieczonym granatem na polu minowym. Ludzie w tym wieku nie z własnej winy, ale z powodu burzliwych wewnętrznych przemian i chwilowych chwiejnych emocji nie są w stanie - mimo... czasami sporych - chęci wydobyć z siebie właściwą motywację i argumenty do pracy nad sobą. Nie zapominajmy o tym, że dla tych ludzi prawo grupy, w której bunt i chwiejność zasad jest dominantą określającą poziom własnej akceptacji, zdaje się być decydujący. W tym wieku, w akompaniamencie chwilowych racji młodzież określa swój stosunek do rzeczywistości. A jak to było w poprzednim jeszcze „zasocjalistycznym systemie”? Rzec by można naturalnie i po Bożemu. Ośmioletnia szkoła podstawowa wraz z liceum, technikum czy zawodówką podzieliła „bujne życie teraźniejszych gimnazjalistów” między siebie. Podstawówka „dostała” szybkie zmiany dziewczynek, a bujnym dojrzewaniem chłopców zajęli się skutecznie nauczyciele lub jeszcze skuteczniej starsi koledzy z czteroletniego liceum czy nawet pięcioletniego technikum już często młodzi ludzie w dużym stopniu uformowani przez życie. W szkołach zawodowych też źle nie było. Tam praca i chęć zdobycia zawodu skutecznie obniżały „wszelkie hormonalne gorączki” Przyglądając się tym przemyśleniom niektórzy z czytelników zadadzą być może sobie pytanie”:, Dlaczego tak dużo tu o dojrzewaniu młodzieży, rodzinie, a tak mało o same szkole czy wręcz o nauczycielach. Nie można zrozumieć polskiej oświaty i jej podstawowych dysfunkcji bez określenia – podkreślam – określenia, uwarunkowań, jakie charakteryzują tych, do których jest ona adresowana. Teraz wróćmy do samej szkoły i... nauczycieli. Dziś jest tak, że o pozostawieniu ucznia w szkole w coraz mniejszym stopniu decyduje... nauczyciel. Nie wierzcie Państwo w głupawe poglądy, że oto uczeń jest A, witam, witam Pana Anglika – radośnie wykrzyknął Dziurdzik i ukłoniwszy się głęboko, dopowiedział: Jak się, kto wybierze poza nasze Kołaczyce, to potem z niego takie panisko wychodzi, jak z tych, co za wschodniej miedzy do nas przyszli i herbowymi się w morde mieniom... Ot widzę, że ty dalej taki durnowaty jak był, tak i jest – przerwał Gibała powitanie i dodał: A kto ci znowu naplótł, że ja w Angliji był... – zapytał Gibała. Jak to, kto? Ludzie mówiom... to i tak być musiało – odpalił Dziurdzik. Ty się jak zwykle... - tu Dziurdzik przerwał i złośliwie uśmiechając się dodał: Przyznać, nie przyznasz, gdzieżby tam! No pewnie! Ale ludzie tak mówiom, to się znaczy coś na rzeczy jest. Nie byłem... Nigdzie nie byłem – wykrzyknął głośno Gibała i dodał: Pojechałem se tylko do syna do Poznania i się rozchorowałem... Oj, Stasieńku – przerwał mu Dziurdzik: Przecież tobie wolno jechać, gdzie tylko chcesz, wolny kraj...Europa - tu Dziurdzik przyglądnął się dokładniej Gibale i dokończył; To w tej Angliji coś tam był, a niby cie nie było, to tak cie słabo karmili tymi pudy... no budyniami ichniemi czy jak ich tam cholera wie... Oj, capie jeden – przerwał zdenerwowany na dobre Gibała i powtórzył: Chory byłem. Co hemoroidy Cie dopadły? – zapytał Dziurdzik. Jakie znowu hemoroidy? Grype dostałem... ot i tyle... A może „angielke” – nie ustępował dalej Dziurdzik. Stary capie jeden – zasyczał Gibała i dodał: Ty durniu, durnowaty. Nie angielke tylko „hiszpanke” i nie ja, tylko Europa miała ze czterdzieści lat temu... No, dobrze niech Ci będzie Stasieńku – pojednawczo zawyrokował Dzirdzik i zapytał: A słyszałeś to Stasieńku, że gospodarka komunalna nasza zrobiła porządek i tam tak pieknie jest, że wycieczki można oprowadzać. Poważnie? – przerwał pytająco Gibała i z błyskiem tryumfu w oczach szybko dodał: To oznacza Dzirdzisiu, że wygrałem zakład. Jaki zakład? - Zapytał Dziurdzik. Ano taki, że ja mówiłem, że spółka zrobi porządek. A tyś się uparł, że nie! I co? Ano to – zawyrokował Gibała -,że wygrałem ćwiartkę. Lecieć? - zapytał OSTOJA 15 niepromowany...bo go nauczyciel nie nauczył. Niestety w polskiej szkole jest tak, że wszystko idzie ku temu, że kiedyś jak będą chcieli zostawić ucznia w tej samej klasie to konieczne będzie kilkunastoosobowe konsylium składające się z przeróżnej maści czynników. Od pedagoga, psychologa, po wszelkiej maści terapeutów, sądy, inspektorów i inszej maści wywiadowców... a tym czasem rzeczywistości bywa zwykle prozaiczna. Jaś się nie garnie do nauki, bo Jaś, rodzina Jasia, środowisko społeczne Jasia mają coraz większą pewność bezradności szkoły i bezkarności Jasia. Każdy kij ma dwa końce, a rózga jeszcze więcej... I to zdaje się praprzyczyna zła. Można by tu wypisywać jeszcze wiele uczonych argumentów... tylko po co? Jeśli nie ma w uczniu wewnętrznej motywacji do karności, uznania nauczyciela za swego mistrza i autorytetu, to lepsze czy gorsze programy mogą jedynie sprowadzać do pracy nauczyciela ciągłą frustrację wynikającą z konieczności... Zaniechań i utraty szans dla młodego pokolenia. Czy coś się zmienia? Tak zmienia się... Powstają prywatne szkoły podstawowe, gimnazja, licea i uczelnie wyższe... Są ludzie, którzy widząc zło potrafią się bronić. Tak... tylko, że na to trzeba odpowiedniej świadomości i jeszcze większej kasy... Sądzę, że polski system oświatowy jest w klinicznym kryzysie, który musi być zmieniony i będzie... Dlaczego? Zmusi do zmian życie. Przykład Bardzo proszę. Powoli, ale jednak – mimo wszystko - wychodzimy z kryzysu, bezrobocie spada, część ludzi zapewne nie wróci do kraju i już dzisiaj w niektórych miastach Polski zaczyna brakować wykwalifikowanych pracowników. Podkreślam wykwalifikowanych pracowników, ot np: murarzy, elektryków czy wszelkiej maści instalatorów. Są tacy w Polsce? Otóż nie ma takich młodych wykwalifikowanych pracowników! Owszem są młodzi frustraci po maturze, którym zapachniało „inteligencją” i chętnie by popracowali w Polsce, ale tylko po biurach....owszem za granicą to może bez większej różnicy, ale w Polsce tylko za biurkiem... w... (nie do druku) białe kołnierzyki?! Przeglądając się, w jaki sposób organizuje się oświatę w innych państwach nie trudno zauważyć, że tamtejsi reformatorzy- politycy bardzo umiejętnie wyważyli i zadbali o to, aby młody człowiek znalazł coś dla siebie i jednocześnie nie ucierpiała na tym gospodarka. W USA podczas przedostatnich wyborów najważniejszym hasłem było: Przede wszystkim gospodarka głupcze, gospodarka...”Dziś z lekką przesadą czy nie, rzec można złośliwie: Czy uczeń jest zdolny nauczyć się tabliczki mnożenia oraz bez błędu podpisać się nazwiskiem swego taty? To nie ważne! Młody ty musisz do „liceuma”... Ty masz wyrok, czyli obowiązek szkolny. A zawodówek brak! A i te, które jeszcze się ostały jako skamieniałości po socjalizmie nie oferując praktycznej nauki zawodu, zdają się wykazywać typowy uwiąd starczy... tylko w tym przypadku raczej oświatowy. A więc kto może i nie może... wali do „liceum”, bo musi... I co? Ano to, że zdecydowanie zawyża poziom... szkoda tylko, że frustracji nauczycieli. I tak przy okazji, jakby całkiem niechcący (???) niszczy szanse na optymalny rozwój „inaczej” zdolnych kolegów i koleżanek. Jest przecież faktem, z którym raczej trudno dyskutować, że zakres kompetencji dzisiejszych maturzystów wprowadza w osłupienie wykładowców uczelni. Lecz co można nauczyć w czasie niespełna trzech lat po... gimnazjum, w którym obok zdolnego i chętnego młodego adepta nauk wszelkich, musi siedzieć... scałkowana pochodna z polskiej reformy... dla której zainteresowania tego pierwszego zdają się być wyalienowaną abstrakcją? Siedzi i z trudem przeżywa katusze i przezywa: System oświatowy, obowiązek szkolny, brak zawodówek, i cały ten świat... I ma rację. Ma niestety zbyt wiele racji. W naszej polskiej oświacie jest niestety tak, jak jest... „Jest dobrze, ale nie... beznadziejnie”, bo jesteśmy na dobrej drodze, aby za kilka lat przyciśnięci naturalną... potrzeba reanimować przy pomocy stetryczałych i gastrycznych nauczycieli zawodu... szkoły życia i zawodu dla następnych pokoleń. Oświata, aby służyć narodowi musi odpowiadać na naturalne potrzeby, musi stawiać ambitne zadania nowym pokoleniom, lecz nie może abstrahować od naturalnych zróżnicowań i zainteresowań. A jak jest? Jest tak, że ambicje politycznych edukatorów spowodowały głęboką przepaść między potrzebami a możliwościami tego narodu i tego pokolenia. W naszej polskiej oświacie jest tak... jak jest... To z Mrożka proszę... Ale już może następnym razem! Tylko czy gospodarka to wytrzyma? Kto zapłaci za chroniczny brak wykształconych fachowców w tak wielu potrzebnych zawodach? Kto zapłaci za frustrację młodych? Pytań jest wiele... Zapraszam do dyskusji...
Marcin Skocz
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Prometeusz dnia Nie 6:54, 24 Maj 2009, w całości zmieniany 4 razy
|
|