Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kilimandżaro
Gość
|
Wysłany: Pon 15:11, 01 Cze 2009 Temat postu: Co tym sądzicie? |
|
|
Wyjątkowo niski wyrok dla księdza, który współżył z nastolatką
Dwa lata w zawieszeniu dostał ksiądz ze Szczawnicy, który przez dwa lata molestował nastolatkę. Rozprawa odbywała się z wyłączeniem jawności. Nie wiadomo dlaczego wyrok jest tak łagodny - donosi "Tygodnik Podhalański".
Historia jest dramatyczna. Ksiądz ze Szczawnicy przez dwa lata regularnie współżył z nastolatką. Do pierwszych kontaktów doszło, gdy dziecko miało 13 lat. Dziewczynka z myślami samobójczymi trafiła pod opiekę terapeutów i psychologów, nie otrząsnęła się tragedii, która ją dotknęła - informuje "Tygodnik Podhalański".
Sąd Rejonowy w Nowym Targu skazał księdza ze Szczawnicy (Andrzeja S.) na 5 lat więzienia. Po apelacji jego obrony Sąd Okręgowy w Nowym Sączu karę złagodził. Ostateczny wyrok to 2 lata pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na 5 lat próby. Ksiądz otrzymał także zakaz wykonywania funkcji katechety i nauczyciela na okres 10 lat. Nie dostał nawet dozoru kuratora sądowego, zgodnie z wyrokiem będzie jedynie pod dozorem kanclerza kurii. Rodzice są zaskoczeni wyrokiem - donosi "Tygodnik Podhalański".
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
kilimandżaro
Gość
|
Wysłany: Pon 22:28, 01 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
tygodnikpodhalanski.pl 2009-06-01 19:50:54
Szok: finał molestowania w Szczawnicy
Dwa lata w zawieszeniu to ostateczny wyrok dla księdza ze Szczawnicy, który przez ponad dwa lata wykorzystywał seksualnie nastolatkę. Powody tak wielkiej łagodności sądu nie są znane, bo rozprawa odbywała się z wyłączeniem jawności.
Romans z dziewczynką rozpoczął, gdy ta miała 13 lat. Przez ponad 2 lata ksiądz regularnie z nią współżył, w tym czasie – jak zaświadczają bilingi – zatelefonował do jej domu ok. 200 razy. Dziewczyna przeżyła tę historię boleśnie. Zaczęła myśleć o samobójstwie, nie obyło się bez długotrwałej terapii i pomocy psychologów. Musiała też wyjechać ze Szczawnicy i zamieszkać gdzie indziej. Do dziś nie otrząsnęła się po tamtych przejściach.
Sąd Rejonowy w Nowym Targu skazał Andrzeja S. na 5 lat więzienia. Po apelacji jego obrony pod koniec kwietnia tego roku Sąd Okręgowy w Nowym Sączu złagodził drastycznie karę. Ostateczny wyrok to 2 lata pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na 5 lat próby. Duchowny ma też zakaz wykonywania funkcji katechety i nauczyciela na okres 10 lat. Nie dostał nawet dozoru kuratora sądowego, zgodnie z wyrokiem będzie jedynie pod dozorem kanclerza kurii.
Sąd Okręgowy nie podważał zarzutów, postawionych mu wcześniej, miał jedynie zastrzeżenia do wysokości kary. Rodzice dziewczyny są zaskoczeni wyrokiem.
Historia ta ma początek w 2001 roku. Rodzice powiadomili prokuraturę, gdy nastolatka zaczęła mówić o samobójstwie, około roku po zakończeniu romansu. Tygodnik pisał o sprawie w lutym 2006 roku. [czytaj więcej: tekst 1 | tekst 2]
Według materiałów zebranych przez prokuraturę, pierwszy kontakt nastąpił, gdy 13-letnia wówczas dziewczynka poprosiła księdza o wpis do pamiętnika. Duchowny pełnił wówczas funkcje referenta ds. młodzieży i katechety. Potem było jeszcze kilka następnych, niezobowiązujących spotkań nastolatki z 45-letnim ks. Andrzejem. Podczas kolejnych – ksiądz zaczął się zachowywać inaczej, dziewczynka musiała spełniać różne fantazje, które duchowny pokazywał jej w kolorowych czasopismach erotycznych. Przekonywał, że nic złego się nie dzieje, że to nie grzech. Dziewczynka – jak zeznała później – miała jednak wątpliwości i nie podobało jej się to, co musiała robić, ale ulegała. Była w nim zakochana. Ksiądz imponował jej, była dumna, że została przez niego wybrana. Spotykali się systematycznie przez ponad 2 lata – pomiędzy 2001 a 2003 rokiem, czasem nawet kilka razy w tygodniu. Schadzki odbywały się najczęściej na plebanii, jednak nie wzbudziły podejrzeń innych księży.
W końcu dziewczyna postanowiła zerwać kontakt z księdzem, jak tłumaczyła – zrozumiała, że była wykorzystywana. Z problemu zwierzyła się swojej kuzynce, ta powiedziała o wszystkim rodzicom molestowanej nastolatki. Sprawa dotarła do kurii, Kościół zagwarantował dziewczynie opiekę psychologa. Ks. Andrzej zniknął ze Szczawnicy, został przez kurię przeniesiony do parafii w innej części Polski. Jak sam przyznał jeszcze podczas rozpraw w Nowym Targu, dostał tam pod opiekę scholę, w której, jak wiadomo, śpiewają głównie dziewczynki.
Mimo zakończenia romansu z księdzem, nastolatka nie mogła poradzić sobie z problemem. Zaczęła mówić o samobójstwie. Rodzice najpierw zwrócili się o pomoc do kurii, potem postanowili zawiadomić o wszystkim prokuraturę.
Sprawa w sądach ciągnęła się aż do kwietnia tego roku. Pierwszy wyrok zapadł w nowotarskim sądzie – było to 3,5 roku pozbawienia wolności. Z przyczyn proceduralnych został skasowany. Rozprawy rozpoczęły się od początku, a wyrok nowotarskiego sądu – to 5 lat więzienia.
.Duchowny od początku przekonywał, że są to fantazje zagubionej uczuciowo dziewczyny. Mimo ewidentnych dowodów, nie przyznawał się do zarzucanych mu czynów. Odwołał się od wyroku. Skutecznie. Sąd Okręgowy w Nowym Sączu wykazał się wobec niego szczególną łagodnością. Duchowny nie trafi do więzienia.
Mama molestowanej dziewczyny – dziś już 20-latki – nie kryje zaskoczenia wyrokiem. Podkreśla jednak, że przede wszystkim cieszy się z tego, że córka żyje, bo niewiele brakowało, by przypłaciła to życiem. – Ta ostatnia rozprawa w Nowym Sączu to był jeden wielki koszmar. Córka jeszcze raz musiała przez wszystko przechodzić. Obrona księdza kreowała go na świętoszka, ideała. On udawał biednego, poszkodowanego. Wyglądało to tak, jakby mu jakaś dziewczynka z rodzicami zrobiła wielką krzywdę. Z córki zrobili diablicę, a przecież to dziecko miało 13 lat, gdy zaczął ją seksualnie wykorzystywać. Rozkochał ją w sobie. A ona do dzisiaj nie może dojść do siebie, długo czuła się winna. Musiała się wynieść ze Szczawnicy i jeszcze była mu w stanie wszystko wybaczyć – mówi mama skrzywdzonej nastolatki. – Ten człowiek jest wyjątkowo wyrafinowany, nie jest wart, żeby o nim myśleć – dodaje. – Nie chcę już wracać do tej sprawy, cieszę się, że mamy to za sobą. Jestem bardzo wdzięczna nauczycielom, którzy bardzo jej pomogli w tych najtrudniejszych momentach. Gdyby nie oni, być może nie byłoby dziś córki między nami. I cieszę się, że córka wie, że od początku byliśmy po jej stronie – podkreśla mama dziewczyny. – Zgadzam się na tę rozmowę, bo być może będzie przestrogą dla innych zboczeńców, mających takie ciągoty, może uratuję jakieś dziecko przed tym, co spotkało moją córkę.
Beata Zalot
Komentarz
Trudno zrozumieć łagodność sądu w tak bulwersującej sprawie, szczególnie że sąd nie podważył zarzucanych wcześniej sprawcy czynów, skrócił jedynie o kilka miesięcy okres, w którym miało być popełnione przestępstwo. Dlaczego uznał, że wcześniejsza kara jest za surowa? Odpowiedzi na to pytanie nie otrzymaliśmy od rzecznika sądu okręgowego – ze względu na utajnienie rozpraw. Dlaczego duchowny został potraktowany łagodniej od osób świeckich, które popełniały podobne czyny i trafiały za nie do więzienia? Jaka powinna być kara dla kogoś, kto rozkochał w sobie dziecko, seksualnie wykorzystywał przez tak długi okres, prawie doprowadził do samobójstwa? Spowodował, że dziewczyna musiała opuścić rodzinne strony. Jaka powinna być kara dla kogoś, kto zrujnował jej życie, jeszcze zanim wkroczyła w dorosłość? Jaka powinna być kara dla kogoś, kto ze względu na wybór swojej drogi życiowej, teologiczne wykształcenie, przygotowanie pedagogiczne – powinien być bardziej od innych wyczulony na ludzką krzywdę, bardziej niż inni rozumieć konsekwencje swoich czynów?
Beata Zalot
|
|
Powrót do góry |
|
|
kilimandżaro
Gość
|
Wysłany: Pon 23:22, 01 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Znalazłem jeszcze to:
tygodnikpodhalanski.pl 2006-02-10 14:55:07
Zły dotyk
Ksiądz w Szczawnicy przez 3 lata molestował nastolatkę. Zaczął z nią współżyć, kiedy miała 13 lat.
Przemoc nie skończy się sama, pierwszym krokiem do jej przerwania jest przełamanie izolacji milczenia. To nie prawda, że nie ujawnia się tajemnic rodzinnych, zwłaszcza, kiedy komuś dzieje się krzywda.
Kasia ma dziś 17 lat, nadal nie może dojść do siebie. Rodzice zdecydowali się powiadomić prokuraturę dopiero wtedy, kiedy ich córka zaczęła mówić o samobójstwie.
45-letni dziś ks. Adam pełnił w Szczawnicy funkcję referenta ds. młodzieży, był też katechetą. Kasia poznała go, kiedy miała 13 lat. Organizował spotkania z młodzieżą, wycieczki.
Poprosiła go o wpis do pamiętnika. To był pierwszy kontakt, potem kilka następnych - jeszcze niezobowiązujących.
Podczas kolejnych dziewczynka zauważyła, że zaczął się inaczej zachowywać. Zaczęło dochodzić do stosunków, Kasia musiała spełniać różne wymyślne fantazje, które duchowny pokazywał jej w kolorowych czasopismach erotycznych.
Nie podobało się jej to, miała wiele wątpliwości, ale ulegała. Jej przyjaciel w sutannie przekonywał, że nie dzieje się nic złego, że to nie grzech. - Trudno oczekiwać od dziecka oporu takiego, jak od osoby dorosłej. Imponował jej, wyróżniał ją, na pewno jej się to podobało i... wykorzystał -mówi prokurator Bernadetta Zaczyńska, która oskarżyła go o gwałty i molestowanie.
Ksiądz przyjaciel
Spotykali się od 2001 roku do 2003 roku. Czasem w ciągu tygodnia odbywali nawet kilka stosunków. Mimo że ich schadzki, odbywały się na plebanii, gdzie mieszkają inni księża, nikogo nie dziwiły częste wizyty nastolatki.
Jak zeznał proboszcz, na plebanii młodzież bywała często, więc te wizyty nie wzbudziły niczyjego zainteresowania.
Jak poświadczają bilingi, ks. Adam zadzwonił do domu dziewczynki w czasie, kiedy się spotykali, prawie 200 razy.
Po ponaddwuletniej znajomości Kasia postanowiła zerwać kontakty z księdzem. Doszła do wniosku, że jest wykorzystywana, że duchowny co innego mówi, a co innego robi.
Ze swoich problemów zwierzyła się kuzynce, ta powiedziała o wszystkim rodzicom Kasi, oni z kolei powiadomili o wszystkim kurię, która zagwarantowała nastolatce pomoc psychologa.
Ks. Adam zniknął ze Szczawnicy. Kasia nadal nie dawała sobie rady. Ze swoich problemów listownie zwierzała się jednej z nauczycielek. Ta korespondencja stanowi dziś kolejny dowód w sprawie.
Rodzice postanowili złożyć zawiadomienie o przestępstwie rok po tym, jak dowiedzieli się o wszystkim. Byli przerażeni, bo mimo pomocy psychologów, ich córka nadal nie mogła wrócić do normalności. Zaczęła mówić o samobójstwie.
Ks. Adam nie przyznaje się do postawionych mu przez prokuraturę zarzutów, twierdzi, że to tylko fantazje zagubionej uczuciowo dziewczyny. Skąd 198 telefonów, wykonanych do niej w ciągu ponad 2 lat - nie potrafi wytłumaczyć.
Akt oskarżenia przeciwko księdzu trafił do sądu, pierwsza rozprawa powinna się odbyć jeszcze w lutym.
Ojciec chrzestny
Piątka dzieci w wieku od 8 do 12 lat padła ofiarą pedofila z jednej z podnowotarskich miejscowości. Dla trójki z nich był ojcem chrzestnym. 40-letni mężczyzna zwabiał dzieci do opustoszałego domu, którego właściciele są w USA.
Jemu powierzyli opiekę nad budynkiem. Czasem do molestowania dochodziło w domach dzieci, jako krewny odwiedzał je, nie wzbudzając podejrzeń.
Kazał siadać sobie na kolana, rozbierał dzieci, łapał za krocze. Jedną z jego ofiar był 15-letni Sebastian. Kiedyś bardzo dobry, piątkowy uczeń, wesoły - nagle przestał się uczyć.
Stał się zamknięty, agresywny. Nie wzbudziło to żadnych podejrzeń ani matki, ani nauczycieli.
Matka nie zainteresowała się, dlaczego nastolatek wraca do domu z podbitym okiem czy z potarganymi ubraniami. Okazało się, że za całą przemianą chłopca kryje się jego "wujek", wobec którego nastolatek się zbuntował i zaczął z nim walczyć, czego efektem były ślady pobicia, potargane majtki.
Mężczyzna przyznał się do wieloletniego molestowania dzieci, choć nie widział w swoich czynach nic złego.
- Zaskakujące też jest zachowanie niektórych matek. Dwie z nich starały się bagatelizować sprawę, jedna chciała nawet ukarać syna za to, co się stało - mówi Bożena Dąbek, sędzina, która prowadzi sprawę.
- Dziwne jest dla mnie także zachowanie szkoły, dlaczego nikt z nauczycieli nie zaczął dociekać, dlaczego nagle uczeń piątkowy tak się zmienił. Najłatwiej było chłopca przenieść do szkoły specjalnej - dodaje.
Ojczym
O tym, że Ewa była molestowana przez swojego ojczyma, prokuratura dowiedziała się dzięki jej zgłoszeniu. Choć proceder trwał kilka lat, dziewczyna postanowiła o tym powiadomić organy ścigania, kiedy skończyła 18 lat. Wcześniej szukała pomocy u matki, która przebywała w tym czasie za granicą. Matka wolała jednak udawać, że problemu nie ma.
- Ojczym - córka to najczęstszy układ przy tego typu przestępstwach. Dzieci czują się winne, często są szantażowane, przekupywane. Bywa, niestety, że pomocy nie znajdują u matek. Kobiety czują się zdradzone, a własne dzieci traktują jak konkurentki, a nie jak ofiary - mówi sędzia Bożena Dąbek.
Tylko niewielka liczba takich spraw trafia do sądu. Choć ich gehenna trwa najczęściej latami, ofiary milczą. Wstydzą się, czują się winne. Często oprawca to ich ojciec, ojczym - ktoś bliski, nie chcą go skrzywdzić.
Bywa, że są psychicznie szantażowane. Są przez swojego oprawcę wyróżniane, przekupywane, słyszą, że nie mogą nikomu powiedzieć, bo wyrządziłyby mu wielką krzywdę, bywa, że straszone są nawet samobójstwem. Inni członkowie rodziny, także matki - wolą udawać, że nic nie widzą. Wstydzą się.
Dwa lata temu pisaliśmy o skazanym na 3 lata więzienia mieszkańcu jednego z miasteczek w powiecie nowotarskim, który molestował swoją pasierbicę i córkę.
Sprawa wyszła na jaw przy okazji innej. Po kolejnej awanturze, kiedy na oczach dzieci zabił szczeniaka, a potem zlał paskiem syna, żona wezwała policję.
Podczas przesłuchań kilkunastoletniej córki wyszło na jaw, że razem z siostrą były przez lata molestowane. Sędzia Bożena Dąbek pamięta też sprawę ze Spisza, kiedy to o molestowaniu dziewczyny przez ojca i brata powiadomiła policję sąsiadka, która dziwne zachowania zobaczyła przez okno. Matka zrobiła wtedy córce awanturę, że nie zasłoniła okna.
- I tak tych spraw zgłaszanych jest więcej, niż kilka lat temu. To efekt pisania o tym w mediach, uświadamiania ludzi. Po takich artykułach, programach, do ludzi dociera, że nie są jedyni, których to spotkało, że należy zgłaszać o takich przestępstwach, dziecko dowiaduje się, że to nie ono jest winne - podkreśla Bożena Dąbek.
Po ostatnich zmianach w kodeksie karnym za molestowanie seksualne nieletnich grozi kara pozbawienia wolności od 2 do 12 lat.
Zmieniły się też przepisy dotyczące przesłuchiwania nieletnich. Teraz przesłuchiwane są tylko raz, w przyjaznym, specjalnie przystosowanym do tego celu pomieszczeniu. Nie muszą już zeznawać na sali rozpraw, w obecności swojego oprawcy.
Imiona bohaterów artykułu zostały zmienione.
Beata Zalot
|
|
Powrót do góry |
|
|
cyngiel
Aktywny uzytkownik
Dołączył: 14 Wrz 2008
Posty: 550
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: podkarpackie Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 23:27, 01 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
wniosek jest jeden, PO boi się czarnych ... jakby to był nauczyciel, to już byłby powieszony za jaja przez rodziców, sądy i opinie publiczną ... dobrze, że takich dewiantów nie ma wśród nas, plus dla nas !!!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 8:46, 06 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Dla porównania - inna sytuacja:
Nauczycielka jest nietykalna, choć była pijana
Dorota Steinhagen
2009-06-05, ostatnia aktualizacja 2009-06-05 21:52
Nauczycielki, która pijana opiekowała się uczniami nie można zwolnić z pracy. Nie godzi się na to Związek Nauczycielstwa Polskiego, którego jest działaczką.
Zaczęło się ponad dwa tygodnie temu. W czwartek 21 maja ok. godz. 10.30 do kłomnickiej policji ktoś zadzwonił z informacją, że w Koninie koło Rędzin na szkolnym boisku jest nauczycielka z małymi dziećmi. Nie zwraca na nie uwagi i wygląda na pijaną. Policja przyjechała do podstawówki i zastała faktycznie niewesoły obrazek. Uczniowie drugiej klasy biegali bez nadzoru, a pani rzeczywiście była nietrzeźwa. Policjanci zabrali 46-letnią nauczycielkę Iwonę P. na komisariat. - W pierwszym badaniu alkomatem wyszło, że ma w wydychanym powietrzu prawie 1,9 prom. alkoholu - informuje nadkom. Joanna Lazar, oficer prasowy częstochowskiej Komendy Miejskiej. - W drugim badaniu było już 2,3 promila.
Policja wszczęła postępowanie. - Na razie w sprawie, nie przeciw kobiecie, bo nie ma jeszcze postawionych zarzutów - tłumaczy Lazar. - Są przesłuchiwani świadkowie. Nauczycielce grozi nawet pięć lat więzienia za narażenie dzieci na utratę życia i zdrowia.
Praca plus alkohol zazwyczaj równa się dyscyplinarce. Ale nie w tym wypadku. Iwona P. działa w zarządzie rędzińskiego oddziału Związku Nauczycielstwa Polskiego. - Czyli jest pod ochroną - tłumaczy Waldemar Chmielarz, wójt Rędzin. - Gdyby była szeregowym członkiem związku, dyrektor szkoły musiałby poprosić ZNP tylko o opinię w sprawie jej zwolnienia. Nawet gdyby była negatywna, nie musiałaby się do niej stosować. Jednak na zwolnienie działacza związkowego, nawet dyscyplinarne, musi być zgoda.
A tej nie ma. Do dyrektorki szkoły w Koninie i wójta dotarła odpowiedź Katarzyny Roszczuk, prezes oddziału ZNP w Rędzinach. Iwona P. - według pani prezes - jest nauczycielką mianowaną, lubianą, z 27-letnim stażem, teraz ma kłopoty osobiste, ale już się leczy u specjalistów. Dlatego ZNP nie godzi się na jej zwolnienie.
Próbujemy porozmawiać z prezes Roszczuk.
- Nie mogłyście powiedzieć, że mnie nie ma?! - słyszę, jak się na kogoś złości podchodząc do telefonu. - Myślcie trochę!
W słuchawce brzmi równie nieuprzejmie: - Nie interesuje mnie, co by pani chciała - stwierdza, gdy wyjaśniam, że chciałabym rozmawiać o pijanej nauczycielce. - Nie będę rozmawiać, bo gazety tak wszystko przekłamują, że nie wiem, co pani potem napisze!
- Ale co tu przekłamywać, skoro w pierwszym badaniu było 1,9 prom. alkoholu, a w drugim już 2,3 - tłumaczę.
- Ja tych badań nie widziałam. Ani policjanta. I tej pani też - coraz bardziej wściekłym tonem mówi prezes Roszczuk.
- A czy ta pani jest pani stryjeczną siostrą? - pytam. - Ojcowie pań są braćmi?
- Nawet jeśli, to nie pani sprawa - Roszczuk zaczyna już pokrzykiwać.
- Jest pani kuzynką? - pytam jeszcze raz.
- A co to ma do rzeczy?! - słyszę.
- Ale dlaczego pani na mnie krzyczy? - próbuję się dowiedzieć.
- Bo nie mam ochoty z panią rozmawiać! Do widzenia - i rzuca słuchawką.
Prezes częstochowskiego oddziału ZNP, Grzegorz Sikora, komentować decyzji podjętej przez oddział w Rędzinach nie chce. - To ona piła cały czas? - nie może wyjść ze zdumienia nad zachowaniem nauczycielki. - Może to i był jednorazowy wybryk, ale przecież chodzi o opiekę nad dziećmi - mówi.
Roszczuk w związkowej hierarchii podlega prezesowi okręgu w Katowicach, Kazimierzowi Piekarzowi. - O nie! Kiedy chodzi o alkohol, nie ma o czym dyskutować. Sprawdzamy tylko, czy było badanie krwi, czy użyto alkomatu, żeby była pewność, że faktycznie nauczyciel pił.
Piekarz przypomina sobie podobną sytuację w swoim oddziale. - Kobieta z powodu kłopotów rodzinnych brała jakieś leki. Przed lekcjami wypiła z koleżanką kieliszek szampana, ale badanie wykazało, że jest nietrzeźwa. Bardzo nam było przykro, bo kobiecie brakowało tylko roku do emerytury, ale nie znaleźliśmy podstaw do jej obrony - zapewnia.
Prezes Piekarz przyznaje, że jest zbulwersowany decyzją podjętą przez związkowców w Rędzinach. - Spotkam się z zarządem tamtejszego oddziału - zapowiada. Wyślę do niego także związkową komisję rewizyjną, żeby zbadała sprawę.
Źródło: Gazeta Wyborcza Częstochowa
|
|
Powrót do góry |
|
|
madaszka
Aktywny uzytkownik
Dołączył: 09 Kwi 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 15:49, 06 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Działaczom związkowym, którzy spożywają alkohol w miejscu pracy, nie przysługuje ochrona. Jest w tej sprawie wyrok SN.
Wyrok z dnia 7 marca 1997 r.
I PKN 30/97
Żądanie przywrócenia do pracy pracownika pełniącego funkcje w związku
zawodowym, z którym pracodawca rozwiązał umowę o pracę na podstawie art. 52 § 1
pkt 1 KP bez uzyskania zgody związku zawodowego, może być uznane za sprzeczne z
art. 8 KP, jeżeli przyczyną rozwiązania umowy było spożycie alkoholu w czasie i w
miejscu pracy.
Fragment uzasadnienia:
Sąd Najwyższy uznał, że celem ochrony działaczy związkowych przed rozwiązaniem
z nimi stosunku pracy jest umożliwienie im swobodnego i niezależnego działania w interesie
pracowników oraz realizowania zadań związkowych. Natomiast pracownik pełniący funkcje
w związkach zawodowych, który w czasie pracy spożywa alkohol oraz wprowadza się w stan
nietrzeźwości i przez to ciężko narusza podstawowe obowiązki pracownicze nie powinien
korzystać z takiej ochrony. Jest to bowiem zdarzenie nie tylko szczególnie naganne,
szkodzące także wizerunkowi związku zawodowego ale i zupełnie oderwane od działalności
związkowej. Wykorzystywanie prawa o ochronie funkcjonariuszy związkowych przed zwol-
nieniem z pracy w sytuacji tak rażącego naruszenia obowiązków pracowniczych należy
traktować jako nadużycie prawa w rozumieniu art. 8 KP, pozostające w sprzeczności z jego
społeczno-gospodarczym przeznaczeniem.
Z tych przyczyn Sąd Najwyższy na podstawie art. 39315 KPC orzekł jak w sentencji.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Misza
Aktywny uzytkownik
Dołączył: 28 Cze 2008
Posty: 216
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: ze wsi Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 20:33, 06 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Normy prawne to nie kalka.Każda sytuacja jest do indywidualnego rozstrzygnięcia.Bardzo celnie zagadnienie tzw.sprawiedliwości oddaje łacińska paremia-sprawiedliwością jest SZTUKA stosowania DOBRA i SŁUSZNOŚCI.
W pewnym samorzadzie w wyniku lokalnych rozgrywek o szkołę Zarząd wstawił na dyrektora zdezelowanego nauczyciela.Człowiek był 1.5 roku przed wiekiem emerytalnym.Było kwestią czasu,kiedy pojawią sie pierwsze nieprawidłowości.Oczywiście w sposób naturalny ten człowiek był do "odstrzału" dyscyplinarnego.Dla mnie było jednak oczywiste,że tak naprawdę powinni odpowiadać ludzie którzy wsadzili go na tego konia.W żadnej wsi człowiek ułomny-czasami zwany wiejskim głupkiem nie był krzywdzony przez miejscowych.Dzieci uczono,że maja pomagać "wiejskiemu głupkowi",i nikt nie wykorzystywał przewagi intelektualnej,psychicznej aby skrzywdzić człowieka prostego.Dzisiaj były dyrektor jest na emeryturze i nikomu nie szkodzi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Nie 7:04, 07 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Jeszcze ad rem. Na innym forum podesłano mi taki artykuł:
Pedofile w sutannach
Raport o ofiarach pedofilów w irlandzkim Kościele zaszokował opinię publiczną. Dokument opisuje nadużycia seksualne, do których dochodziło przez 60 lat ubiegłego wieku. To jednak nie koniec – za miesiąc światło dzienne ma ujrzeć kolejny wstrząsający raport o irlandzkich duchownych. A jak wygląda sytuacja w polskim Kościele? Niestety, ani episkopat, ani wymiar sprawiedliwości nie ma danych na temat liczby duchownych-przestępców.
Irlandzki Kościół od lat zmaga się z grzechami seksualnymi księży, co prowadzi do stopniowego upadku autorytetu tej instytucji. Kiedy na początku lat 90. światło dzienne ujrzały afery seksualne z udziałem irlandzkich duchownych, okazało się, że przez lata były one zamiatane pod dywan. W efekcie Irlandczycy zaczęli odsuwać się od Kościoła, a liczba powołań znacznie spadła.
Tysiące bitych i gwałconych dzieci
Prace na temat raportu ws. przestępstw seksualnych dokonanych przez irlandzkich duchownych trwały dziewięć lat. Chodziło o to, by ostatecznie rozliczyć się z niewygodnym tematem i oczyścić atmosferę wokół skompromitowanej instytucji. Dokument, który został opracowany przez rządową komisję działającą we współpracy z irlandzkim episkopatem dotyczy znęcania się nad wychowankami ośrodków wychowawczych w Irlandii, które do lat 90. były prowadzone przez zakony katolickie. Dokument opierał się na zeznaniach 2,5 tys. byłych uczniów i pracowników placówek – szkół, sierocińców, zakładów poprawczych i szpitali.
To, że brutalne czyny irlandzkiego kleru dokonane w latach 1930-1990 (bo takiego przedziału dotyczy dokument) dopiero po latach wyszły na jaw, w dużej mierze wynika z ogromnego lęku ofiar duchownych. Dzieci żyły w strachu przed karami cielesnymi, tysiące z nich były regularnie gwałcone i bite. Jak powiedział, tuż przed opublikowaniem raportu, abp Diarmuid Martin komisja badająca okres 1975-2004 zidentyfikowała ok. pół tysiąca księży, którzy wykorzystywali seksualnie swych podopiecznych. Latem ma ukazać się kolejne sprawozdanie, które będzie dotyczyć nadużyć duchownych poza placówkami wychowawczymi.
Czym polski Kościół różni się od irlandzkiego?
Ojciec David Sullivan, irlandzki zakonnik, który był rektorem seminarium duchownego Ojców Białych w Lublinie, a obecnie przebywa na misji w Afryce, już kilka lat temu mówił, że polski Kościół powinien wyciągnąć wnioski z kryzysu irlandzkiego. – Kiedy sprawuje się tak potężną władzę, trzeba się pilnować, bo łatwo jej nadużyć – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską o. Sullivan. Jednocześnie wskazuje, że Kościół nie powinien zamiatać swoich problemów pod dywan i zamykać się na krytyczne opinie z zewnątrz.
Zakonnik uspokaja jednak, że sytuacja polskiego Kościoła jest zupełnie inna niż irlandzkiego. – Historie obu tych instytucji znacznie się różnią. W Irlandii od połowy ubiegłego wieku, zarówno sierocińce, jak i inne placówki wychowawcze były kierowane przez zakony, bo tamtejszy Kościół był silnie związany z rządem. W Polsce było na odwrót. Komunistyczna władza walczyła z klerem, więc siłą rzeczy, duchowni nie mieli większego kontaktu z takimi placówkami – mówi o. Sullivan.
Choć zakonnik przyznaje, że w Polsce coraz częściej słyszy się o przypadkach przestępstw seksualnych z udziałem księży, to nie widzi konieczności sporządzania podobnego raportu.
Brak statystyk na temat polskich duchownych
Trudno jest ocenić ile przestępstw o charakterze seksualnym jest popełnianych przez księży i zakonników, ponieważ wymiar sprawiedliwości nie prowadzi takich statystyk. Choć wydawać by się mogło, że sądy mają doskonałą wiedzę na temat skali zjawiska, to okazuje się, że nie dysponują takimi zestawieniami. – Nie opracowujemy statystyk dotyczących przynależności zawodowej osób, w sprawie których toczy się postępowanie. Zbieramy jedynie dane na temat rodzajów przestępstw – mówi Katarzyna Szeska, rzeczniczka Prokuratury Krajowej.
Takich danych nie ma również polski episkopat. – Każda diecezja czy zakon prowadzi takie sprawy, jeśli zaistnieją, we własnym zakresie, ale nie musi informować nas o tym. Nie jesteśmy biurem statystycznym, aby zbierać takie dane – mówi ks. Józef Kloch, rzecznik Konferencji Episkopatu Polski. Ks. Kloch dziwi się jednocześnie, że prokuratura nie ma takich liczb. – Kto, jeśli nie prokuratura, ma wobec tego ma takie „twarde” dane? Trudno mi uwierzyć, że takie statystyki nie istnieją – konkluduje rzecznik. Dodaje jednak, że słyszał o pojedynczych przypadkach molestowania, ale nie przypuszcza, by podobny raport na temat skali tego zjawiska w Kościele miał powstać w Polsce.
Dlaczego do tej pory nie ma wiarygodnych szacunków, które zobrazowałyby skalę tego zjawiska w Polsce? Zdaniem ks. Jacka Prusaka SJ z „Tygodnika Powszechnego” do niedawna takich statystyk w ogóle nie było na świecie. Dlaczego? – Po pierwsze w krajach takich jak USA, czy Irlandia, Kościół od lat miał silną pozycję, a katolicy stali na czele wszystkich większych urzędów. Po drugie kwestia wykorzystywania seksualnego, zwłaszcza nieletnich, była bardzo delikatnym tematem obciążonym stygmatyzacją społeczną i kościelną. Zwłaszcza chłopcy bali się mówić głośno o tym, że byli molestowani, bo martwili się, że zostaną uznani w swoim środowisku za niemęskich – mówi ks. Prusak.
Trzecią przyczyną takiego stanu rzeczy jest to, że jeszcze do niedawna w środowisku medycznym funkcjonowało przekonanie o „nieszkodliwości” seksualnego wykorzystania dzieci. - Uważano, że nie jest to trauma, lecz ich własna seksualna inicjatywa, forma dążenia do inicjacji i przeżycia jej. Stąd jeden z biskupów amerykańskich tłumaczył się ostatnio, że chronił księży molestujących dzieci ponieważ powszechnie uważano, że dzieci albo o takich doświadczeniach nie będą pamiętać, albo z nich „wyrosną” - tłumaczy ks. Prusak.
4% amerykańskich duchownych molestowało nieletnich
Dopiero na początku lat 80., kiedy wybuchły afery seksualne w amerykańskim Kościele, pojawiły się pierwsze szacunki, ale były one trzymane w tajemnicy. Najbardziej reprezentatywne dane zawiera Raport Johna Jay’a z 2004 roku dot. duchowieństwa amerykańskiego. Wynika z niego, że 4% duchownych w latach 1950-2002 dopuściło się molestowania nieletnich. Na podstawie innych badań uważa się ten wskaźnik za reprezentatywny. – Ogólna populacja męskich przestępców seksualnych jest szacowana w granicach 8% w społeczeństwie, dlatego też duchowni nie stanowią grupy zwiększonego ryzyka. To jednak niczego nie usprawiedliwia – podkreśla ks. Prusak.
Choć liczba skandali seksualnych wywoływanych przez polskich duchownych jest znacznie mniejsza niż w USA czy Irlandii, to nie oznacza jednak, że mamy powód do dumy. Media regularnie bowiem donoszą o kolejnych aferach seksualnych w środowisku polskiego kleru.
Skandale w polskim Kościele
W niechlubnej historii naszego Kościoła zapisał się m.in. poznański arcybiskup Juliusz Paetz, który został oskarżony o molestowanie seksualne kleryków w seminarium duchownym, czy ksiądz Michał M., proboszcz z Tylawy, który usłyszał zarzuty ws. molestowanie dziewczynek z parafii. Do jednego z większych skandali doszło też w diecezji płockiej, w której kilku księży było oskarżonych o molestowanie ministrantów i członków grup oazowych oraz w Szczecinie.
Do nagłośnienia sprawy szczecińskiej przyczynił się sam duchowny – ojciec Marcin Mogielski. Dominikanin ujawnił wstrząsające zeznania podopiecznych ogniska św. Brata Alberta, którzy byli molestowani przez byłego dyrektora ośrodka - ks. Andrzeja D. Ojciec Mogielski, który jak mówił, sam był w przeszłości molestowany przez kolegę ks. Andrzeja, zarzucał lokalnemu środowisku kościelnemu tuszowanie całej sprawy.
Zarówno sprawa płockiego seminarium jak i szczecińskiego ośrodka została umorzona przez prokuraturę. W pierwszym przypadku stwierdzono "brak znamion popełnienia przestępstwa", mimo że w toku śledztwa potwierdzono "zachowania oraz sytuacje, które nie powinny mieć miejsca". Odrębne śledztwo w tej sprawie toczyło się w płockiej kurii. W efekcie na trzech księży nałożono karę suspensy i pozbawiono ich funkcji kościelnych.
W przypadku sprawy szczecińskiej, umorzonej w styczniu 2009 roku, przesłuchano ponad stu świadków, ale ich zeznania nie pozwoliły na postawienie zarzutów dyrektorowi placówki. Zgodnie z opinią prokuratorów część zdarzeń przedawniła się, a pozostałe wątki nie były możliwe do zweryfikowania. Jak jednak oceniał wówczas mecenas Michał Kelm, pełnomocnik ofiar, prokuratura nie wzięła pod ocenę najważniejszego dowodu w sprawie – zeznań terapeuty, który wypowiadał się na temat jednego z pokrzywdzonych chłopców.
W sprawie ks. Andrzeja D. toczy się, tak jak w przypadku płockich księży, proces kanoniczny. Co ciekawe, ks. Andrzej nadal kieruje ośrodkiem. Tym razem jednak jest to placówka dla emerytowanych księży.
Choć w wielu przypadkach wymiar sprawiedliwości, z powodu braku wystarczających dowodów, przedawnienia lub niskiej szkodliwości społecznej czynu, umarza śledztwa ws. duchownych, to zdarzają się przypadki, w których zapada wyrok. Tak się stało w przypadku franciszkanina z Pakości w Kujawsko-Pomorskim, który za molestowanie ministranta i posiadanie w komputerze pornografii z udziałem małoletnich, został skazany na 4,5 roku więzienia. Zakonnik otrzymał też zakaz pełnienia przez 10 lat funkcji związanych z opieką i nauczaniem małoletnich.
Kim jest duchowny-pedofil?
Mec. Michał Kelm, który reprezentuje poszkodowanych przez ks. Andrzeja D. mówi, że wciąż nie ma jednego modelu rozwiązywania problemów molestowania seksualnego przez Kościół. – Niektórzy księża starają się ignorować problem i traktują pokrzywdzonego jak intruza, który chce coś od nich wyłudzić. Inni chcą wyjaśnić sprawy i pomóc ofierze. Wszystko zależy od konkretnych zakonów i diecezji – mówi mec. Kelm.
Pełnomocnik pokrzywdzonych przez księdza ze Szczecina opowiada też o traumie, jaką przeżywają ofiary duchownych-pedofili. – Duchowny-gwałciciel to nie jest facet siedzący z gazrurką w krzakach, który napada na ofiarę i robi swoje. Duchowny najczęściej traktuje ofiarę z szacunkiem, miłością. On nie używa przemocy fizycznej, ale psychicznej. Wykorzystując zaufanie, którym darzy go ofiara, doprowadza do konkretnej sytuacji. Pokrzywdzony nie jest się w stanie obronić, bo często nie wie, że dzieje się coś złego. Dopiero po fakcie to do niego dociera – mówi mec. Kelm.
Zdaniem mecenasa duchowni, którzy dopuszczają się tego rodzaju przestępstw, wstydzą się swoich czynów bardziej niż zabójcy czy złodzieje. Jak jednak zaznacza, większość duchownych wypiera się przed sądem swoich czynów. A jeśli już zostanie udowodnione, np. przez badania DNA, że molestowali seksualnie, starają się umniejszać swoją winę. – Często mówią, że np. zostali sprowokowani do gwałtu – mówi Michał Kelm.
Zamiast pieniędzy wolą przeprosiny
Według Kelma, w poczuciu niewinności zbyt często umacniają duchownych-pedofilów ich przełożeni, którzy zamiast odsunąć takich sprawców od pracy duszpasterskiej, awansują ich. Dlaczego tak się dzieje? – Poprzez nagrodzenie takiej osoby przełożeni chcą jej pokazać, że wierzą w jej niewinność – podsumowuje Kelm.
Co zrobić aby Kościół zaczął przełamywać się i dostrzegać błędy swoich przedstawicieli? – Ważne jest, aby duchowni zrozumieli, że ofiarom, czyli głównie ministrantom czy osobom zaangażowanym w ruchy przykościelne, zależy przede wszystkim na symbolicznym słowie „przepraszam”, a nie odszkodowaniach. To są osoby ściśle związane z Kościołem i nie zależy im na pieniądzach. Na szczęście coraz więcej duchownych zaczyna to rozumieć – mówi mecenas.
Według Tomasza Królaka z Katolickiej Agencji Informacyjnej to ostrożne podejście do ofiar ma swoje uzasadnienie. – Po tym jak w USA wybuchły skandale pedofilskie i w grę weszły gigantyczne odszkodowania, wiele diecezji dotkliwie to odczuło. Niestety pojawiło się wówczas wielu naciągaczy, którzy wyczuli, że na tej sytuacji mogą zarobić – twierdzi Królak.
Watykan mówi „nie” pedofilom
Zdaniem Tomasza Królaka, Kościół stara się przeciwdziałać podobnym przypadkom. - Najważniejsze jest to, że Jan Paweł II i Benedykt XVI ocenili czyny pedofilskie jako zbrodnię przeciw najsłabszym. Poza tym powstały na ten temat konkretne dokumenty. Dwa lata temu ks. Raffaello Martinelli z Kongregacji Nauki i Wiary opublikował raport pt. „Pedofilia a kapłani”, w którym opisywał m.in. jak przeciwdziałać takim przypadkom – mówi Tomasz Królak.
Ks. Prusak uzupełnia, że ważną zmianę w rozpatrywaniu tego typu spraw wprowadził też Benedykt XVI. - Zgodnie z decyzją papieża wycofano z prawa kościelnego pojęcie przedawnienia – mówi publicysta „Tygodnika Powszechnego”. Tomasz Królak dodaje, że kolejną istotną zmianą było wprowadzone dwa lata temu watykańskiej instrukcji na temat przyjmowania kandydatów na kleryków. – W dokumencie jest mowa o tym, że przyjmowane osoby były "prześwietlane" z użyciem różnych technik naukowych. Chodzi o to, by sprawdzać czy dana osoba ma skłonności np. do homoseksualizmu. Dzięki coraz wyższym wymaganiom stawianym kandydatom na księży, Watykan chce wyłonić ludzi silnych psychicznie i skoncentrowanych wyłącznie na Ewangelii - mówi Królak.
Ks. Prusak podkreśla jednak, że istnieje różnica między orientacją homoseksualną a pedofilią oraz że nie istnieją żadne testy psychologiczne mogące „wyłapać” potencjalnego pedofila. – Prawdą jednak jest, i temu ma przeciwdziałać watykańska instrukcja, że 80% przypadków molestowania ze strony duchownych dotyczy osób nieletnich – - zaznacza ks. Prusak.
Polak z Ameryki założył Ruch Ofiar Księży
Ważne jest również to, że na fali skandali w USA, Irlandii, Włoszech, czy tych w Polsce, powstają stowarzyszenia, które chcą pomagać ofiarom przestępstw kościelnych. Jedną z takich organizacji jest Ruch Ofiar Księży, założony przez Wincentego Szymańskiego, który jako ministrant był molestowany w parafii św. Jana w Zakroczymiu. Po blisko 40 latach od tamtych bolesnych wydarzeń Szymański nawiązał kontakt z Siecią Doświadczonych przez Molestowanie – amerykańską organizacją, która zrzesza poszkodowanych przez duchownych na całym świecie i założył własną stronę w internecie, na której zachęca do zgłaszania podobnych przypadków.
Rozmowa z Wincentym Szymańskim
Agnieszka Niesłuchowska: Opublikowany tydzień temu raport jest przełomem w historii Kościoła katolickiego. Kto pana zdaniem przyczynił się do upublicznienia tych wstrząsających statystyk?
Wincenty Szymański: Nie jest on z pewnością zasługą irlandzkiego episkopatu czy Watykanu. To zasługa Colmana O'Gormana – dyrektora irlandzkiej sekcji Amnesty International, który jest ofiarą księdza. Zgwałcony, zdruzgotany psychicznie i żyjący przez lata na ulicach Dublina O'Gorman nigdy nie zaprzestał domagać się ukarania swojego oprawcy i setek innych księży-pedofilów. Domagał się wszczęcia dochodzeń przeciwko przestępcom w sutannach, ale wszelkie próby, kończyły się niestety, porażkami. Księży pedofilów, chroniły nie tylko Watykan, ale i rząd Irlandii. Jedyne, co możemy zawdzięczać irlandzkiemu Kościołowi, to to, że uczynił wszystko, aby wyniki dochodzenia opóźnić.
Czy gdyby w Polsce powstał dokument o molestowaniu i znęcaniu się nad dziećmi przez polskich duchownych byłby równie szokujący jak irlandzki?
– Myślę, że nie tylko polski raport, byłby podobny do Irlandzkiego, ale też raport z każdego innego kraju, w których ludziom żyjącym wbrew naturze powierza się wychowywanie dzieci. Zaufanie powinno być owocem pracy, a nie wywodzić się z racji wykonywanej funkcji. Tak jak to uczyniono w Irlandii, na całym świecie powinno się zakazać pracownikom Kościoła prowadzenia ośrodków wychowawczych, ponieważ człowiek, który nie chce być ojcem własnych dzieci, nie może być ojcem innych.
Czy dostaje pan dużo zgłoszeń dotyczących nadużyć seksualnych w polskim Kościele? Kto się najczęściej zgłasza - rodzice czy sami poszkodowani?
– Zgłaszanie zdarzenia przez rodziców to rzadkość. Rodzice robią to tylko wtedy, gdy sytuacja nie pozwala im na jakiekolwiek działanie, kiedy wszyscy wokół są przeciwko nim, a ksiądz pedofil tryumfuje. Napływające zgłoszenia pochodzą przeważnie od ofiar, które zastrzegają sobie prawo do wykluczenia rodziców z wszelkich działań. Rozumiem ich, bo sam byłem w takiej samej sytuacji i wstydziłem się powiedzieć rodzicom, co się wydarzyło. Obawiałem się, że to negatywnie odbije się na ich zdrowiu. Podobnie czują inne ofiary, dlatego nie zawsze idą na policję czy do prokuratury. Myślę jednak, że przełamanie w sobie bariery strachu i wstydu może być początkiem dalszych działań. Często sama rozmowa o tym co się wydarzyło z kimś, kto im wierzy, rozumie i oferuje pomoc powoduje odradzanie się nowego życia.
Czy po latach udało się panu otrząsnąć z traumy przeżytej w dzieciństwie?
– Moja historia to szczęście w nieszczęściu. Innym się nie powiodło pewnie dlatego, że ksiądz-pedofil i cała kościelna machina zabiła w nich dzieciństwo i wiarę w siebie. Na szczęście matka widząc moje cierpienie pomogła mi wyjechać z Zakroczymia. Potem ożeniłem się, wychowywałem dzieci i znalazłem siły na wyjazd z kraju. Pozostało mi natomiast obrzydzenie do jakiegokolwiek dotyku mężczyzny i nieufność do księży. Do Kościoła nie chodzę, bo nie potrafię się tam skupić. Kiedy widzę księdza dotykającego dziecko czuje potrzebę podejścia do niego i dania mu po łapach. Patrząc na ołtarz, widzę to, czego, pani nie widzi. Widzę księdza dotykającego zaskoczone dziecko, strach i obrzydzenie gwałconego ministranta. Miejsca za ołtarzem czy zakrystia to dla mnie nie święte, ale diabelskie miejsca.
Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|