Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
PTICA52
Gość
|
Wysłany: Sob 21:51, 05 Kwi 2008 Temat postu: Dopiero się uczę, a uczę się codziennie |
|
|
Sprawdzam, czy mi się nareszcie udało.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
filologini58
Aktywny uzytkownik
Dołączył: 15 Mar 2008
Posty: 355
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 21 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: podkarpackie
|
Wysłany: Sob 22:03, 05 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Wygląda na to, ze tak. Czy mam rozumieć, że mamy przyjemność z panią Ptak?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez filologini58 dnia Sob 22:12, 05 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Prometeusz
Administrator
Dołączył: 15 Mar 2008
Posty: 264
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: podkarpackie Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 22:11, 05 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Pani Bozeno jest pani zalogowana na naszym forum pod nickiem(imieniem) Bożena Ptak prosze sie zalogowac uzywajac hasła króre podała pani podczas rejestracji. Logowanie na stronie głownej nalezy kliknąć na zaloguj u góry strony pod nazwa forum
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Prometeusz
Administrator
Dołączył: 15 Mar 2008
Posty: 264
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: podkarpackie Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 22:20, 05 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Pani Ptak w kolejnym,emailu pisze "Walczę z tym diabelskim komputerwm i tylko skalę kompleksów powiększam. Pewno kiepsko mnie w szkole uczyli albo jestem tepakiem genetycznym. Niby sie zalogowałam, odpowiedziałam, a wysłać odpowiedzi nie potrafię. Syn znowu u dziewczyny i znikąd pomocy. Na razie wysyłam do Pana cały artykuł i proszę o umieszczenie go na forum. Aby sobie dodać animuszu tymczasem czytam, jak oceniają mnie moi czterdziestoletni absolwenci na stronach NK. Straszna sobota! A może uderz w stół.... Telefony od uczniów i rodziców to nie lada wsparcie, czego i innym nauczycielom życzę. Mam nadzieję, że mimo wszystko telefonicznie polubiliśmy się."
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Prometeusz
Administrator
Dołączył: 15 Mar 2008
Posty: 264
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: podkarpackie Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 22:21, 05 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Zgodnie z prośba pani Ptak zamieszcam całośc artykułu który otzrmałem na email
Marek Wąs, Marek Sterlingow: - Dziecko przychodzi ze szkoły. My: Odrób lekcje. Ono: Nie mogę. I tak codziennie. Co robić?
Bożena Ptak*: - Nie panikować.
Dzieciak wymyśla tysiące powodów, aby uchylić się od szkolnych obowiązków. Tłumaczy się, że nic nie zrozumiał z lekcji, że ma za dużo zadane i nie jest w stanie podołać. Twierdzi, że uczą go głupot albo najprościej: nic nam dzisiaj nie zadano.
To co wtedy? Wykonywać pracę za niego? Szukać korepetytora?
- Pewnie, że dziecko kłamie, chociaż ja optuję za określeniem „buja”. Tak jak dorośli, tylko mniej wyrafinowanie. Ale w tych konkretnych przypadkach pewnie mówi prawdę. Musimy znaleźć źródło jego naiwnych wybiegów. Często nic z lekcji nie wyniosło, cały dzień uczono je głupot i na koniec zadano do rozwiązania problemy niczym Einsteinowi. Mimo to z rzucaniem się na pomoc, a tym bardziej z szukaniem korepetytora, to spokojnie. Najpierw powinniśmy zadać sobie pytanie, czym jest, a raczej jaka powinna być szkoła? To nauczyciele mają obowiązek nie tylko uczyć, ale i nauczyć, i w dziewięciu przypadkach na dziesięć wina leży po stronie szkoły. Kiedy dziecko ma problemy z lekcjami, to rodzice w pierwszej kolejności powinni zainteresować się szkołą. Szkoła to rodzice, dzieci i my - nauczyciele. Chyba właśnie w takiej kolejności, chociaż wszyscy są ważni. Różnią nas prawa i obowiązki. A jak różnią, zależy od statutu szkoły. Dopóki rodzice nie zaangażują się w jego tworzenie i nie będziemy wszyscy dbali o egzekwowanie tego, co zapisane, będzie jak z państwem, które ma złą Konstytucję. Rodzice muszą zrozumieć, że mają prawo wymagać od szkoły dobrego nauczania. I to bez znaczenia czy posłali dzieci do szkoły prywatnej, czy publicznej. Płacą podatki, więc od nauczycieli w szkołach publicznych też mają prawo wymagać.
Od czego zacząć?
- Rodzic, prowadząc swą pociechę po raz pierwszy do szkoły, przede wszystkim ma na uwadze jej bezpieczeństwo i dobre samopoczucie, a dopiero w starszych klasach myśli o jakości nauczania. Najpierw powinien zadać sobie pytanie, na ile zna własne dziecko i jakiej oczekuje ze strony szkoły pomocy w głębszym poznaniu możliwości swego potomka, jego problemów i talentów. Przygląda się osobom, którym dziecko powierzył, czy budzą jego zaufanie albo, czy jego obawy podzielają inni rodzice, bo może kieruje się zbytnią nadopiekuńczością, przewrażliwieniem. Wielu rodzicom zbyt łatwo przychodzi krytyka dla niejednego nauczyciela krzywdząca. Staram się już na pierwszym spotkaniu /uczę dzieci starsze/ określić w miarę precyzyjnie nasze role. Mówię o swojej i szkoły koncepcji edukacyjnej i o swoich oczekiwaniach wobec rodzinnego domu dziecka. Zazwyczaj przechodzę z rodzicami na „ty”, aby zmniejszyć dystans. Jakoś ułatwia to komunikację, bo rola mentora jest ciągle dla mnie nie do udźwignięcia. Wśród rodziców są ludzie lepiej ode mnie wykształceni, od których ja też wiele mogę się nauczyć, więc tu partnerski stosunek jest bardzo ważny. Zabiegam też o to, aby tworzyć jakąś o równych prawach społeczność, której celem jest wychowanie dobrych, światłych obywateli – fajnych ludzi krótko mówiąc, o szerokich horyzontach. Uświadamiam rodzicom wszystkie ich, jako podatników prawa, bo ciągle to problem. W zasadzie obserwuję dzisiaj dwie postawy: zastraszony rodzic, reprezentant homosovietikus, który myśli, że wygłoszone przez niego pretensje odbiją się na dziecku i pełen roszczeń spadkobierca solidarnościowej rewolucji, który precyzuje swoje żądania, bo nie wie, że ta szkoła jest także jego własnością. Wymieniamy ze sobą telefony, aby w razie konieczności być ze sobą w kontakcie. Niektórzy, tak nauczyciele jak i rodzice, próbują się przed tym bronić, bo tworzymy coraz bardziej zamkniętą społeczność, chroniącą prywatności i „danych osobowych”. Ale, kiedy jesteśmy na przysłowiowe „ty”, przychodzi nam to łatwiej. W obliczu dzisiejszych zagrożeń czyhających na młodych ludzi na każdym kroku, taki kontakt jest ważny. Zbyt mała społeczna świadomość, gdzie szukać pomocy w przypadku narkotyków, przemocy, ucieczek z domu itd. niestety nam, nauczycielom, nie pozwala spać spokojnie. Nie powinna pozwalać...
Ale często to nauczyciel unika rodziców. Nie każdy daje im numer swojej komórki.
- Mojemu pokoleniu komórka została podarowana bardzo późno. To dzieci uczyły mnie korzystania z niej i okazało się, że jest najbardziej przydatna w wykonywaniu zawodu. A ten zawód nadal traktuję jak misję.
Tych nauczycieli, którzy nie wiedzą, po co mają komórki, zwolniłabym z pracy. Nie zajmujemy się produkowaniem cukierków.
Pani żartuje. Idziemy do dyrektorki i żądamy zwolnienia matematyka. Następnego dnia dziecko dostaje jedynkę z matmy.
- Tu myślę już nie mowa o komórkach, z których korzystamy w momentach bardzo uzasadnionych. Matematyków z mojej szkoły też radziłabym zbyt pochopnie nie zwalniać, jeśli nie sprawdzicie, czy jesteście w stanie zastąpić ich lepszymi. Natomiast zwolnienie złego nauczyciela powinno być w gestii rodziców. Niestety nie jest łatwo, bo kto powiedział, że w życiu ma być łatwo? Ten system jest chory, trzeba walczyć, żeby go zmienić. Czasem się narazić. Trzeba wstać na wywiadówce i zapytać innych rodziców: Czy wasze dzieci też nie radzą sobie z matmą? Też dostają same dwóje z klasówek i nie potrafią odrobić lekcji? Też? To znaczy, że coś jest na rzeczy. Idziemy do dyrektora i żądamy, żeby zatrudnił lepszego nauczyciela, bo chcemy, aby matmę dzieciaki umiały i poradziły sobie z testami, które decydują o jakości szkół średnich, do których się wybierają.
Trudna do wyobrażenia scena.
- Ludzie, obudźcie się, tu chodzi o wasze dzieci! Takie zachowanie, to wasz obowiązek. Zamiast odrabiać za dziecko lekcje, zainteresujcie się najpierw, kto i jak wasze dzieci uczy.
Nauczyciel w Polsce jest nie do ruszenia.
- Prawda to i nieprawda. Z dwóch powodów. Pierwszy to karta nauczyciela, którą należałoby natychmiast spalić. Narażam się na lincz środowiska, ale to powtórzę: kartę trzeba spalić! To jest dokument, który czyni nauczyciela nieusuwalnym, likwiduje konkurencję, promuje miernoty i święte krowy. Wywalczona w swoim czasie, dzisiaj powinna zostać odłożona do lamusa. Zupełnie inne regulacje prawne powinny ją zastąpić. Wybaczcie jednak, że nie będę nawet próbowała sprecyzować jakie, bo nie moje to zadanie. Moje pomysły na pewno trafiłyby na opór nauczycielskiego środowiska, z którym się zgadzam co do jednego: nie za takie pieniądze. Więc dalej będzie państwo miało nauczycieli takich, na jakie je stać. A póki prawo jest, jakie jest, polecam miernotom zakładanie w szkołach nowych, wciąż nowych i nowych związków zawodowych, fizyków, chemików, polonistów – przewodniczący nie do ruszenia. A drugi powód, ważniejszy, to bierna postawa rodziców. Bo pomyślcie - drodzy rodzice - jak grupa niekompetentnych leni opanuje komunikację miejską, to mamy co najwyżej zatłoczone i niepunktualne autobusy, a gdy to się wydarzy w szkole? Wtedy mogą przekreślić szanse waszego dziecka na całe życie. Czy to nie jest wystarczający powód, żeby wstać z kanapy i zacząć robić, co do was należy? Czyli współpracować, kontrolować, wymagać.
Takie rzeczy są możliwe tylko w szkołach prywatnych.
- Bzdura. Wszystko zależy od nas i naszej świadomości. Świadomość się nie zmieni, jeśli nie zmienią się szkoły. Zamknięte koło. Świadomi, jak będą naprawdę chcieli, to z każdej szkoły publicznej zrobią najlepszą w mieście.
A pani doprowadziła kiedyś do zwolnienia nauczyciela?
- Długie historie powinnam snuć na ten temat, bo zaczęło się już w trudnych minionych czasach, kiedy sama byłam uczennicą. Rodzice byli nauczycielami. Mama dosyć pokornie po chrześcijańsku poddawała się systemowi, a ojciec ciągle walczył. To on jest winien albo jego to zasługą, że jestem, jaka jestem. Był wilniukiem i to wiele wyjaśnia, chociaż pod koniec życia, kiedy już silna partia opadła z sił, a mój ojciec stracił nie tylko siły po drugim wylewie, powiedział do mnie: Pamiętaj, że nie będę miał ci za złe, kiedy zapiszesz się do PZPR-u. To „rozgrzeszające” zdanie brzmi w moich uszach uporczywie i do czegoś zobowiązuje. Facet był całe życie po przeciwnej stronie, kiedy dostawałam w kość, na przykład w szkole – często słusznie – był przekonany, że jego dzieci są prześladowane za jego „akowskie winy” i bronił mnie zajadle. A kiedy w końcu mógł ogłosić się zwycięzcą, poradził mi wywiesić białą flagę. Niestety solidarnościowa feta była już poza jego świadomością. Przepraszam, że musiałam opowiedzieć, skąd się wzięłam. Ta dygresja sprowadziła mnie na manowce. Więc mam opowiadać jak ojciec w zupełnie innych czasach wyrzucał, a może raczej próbował wyrzucać złych nauczycieli, czy o tym, jak kontynuowałam jego misję?
W szkole mojego pedagogicznego debiutu zatrudniony został nauczyciel, którego pedofilskie grzechy wcale nie tak prędko zostały ujawnione. Nie wiem, ilu dzieciakom wyrządził krzywdę, bo ja poszłam do dyrekcji z jedną, a potem toczyło się wszystko poza moimi plecami. Sprawę załatwiano w „białych rękawiczkach” /rok 1983/, a facet musiał mieć jakieś zasługi /może biedak był szantażowany przez służby, więc służył/, ale nikt go nie sądził, on nie poniósł żadnych konsekwencji. Ot, zwolniono go i tyle. Mógł zacząć pracę w innej szkole. Potem ktoś go zamordował, o czym dowiedzieliśmy się z gazet. Nauczyciel niemieckiego w szkole średniej mojej córki słynął ze swej słabości do młodych dzierlatek. Dziewczyny wiedziały, że dekolty muszą mieć na piątkę. Szanowny pan „profesor” /tak nazywano go chociaż nie miał nawet magisterki/zadał do domu konwersację pt. „U lekarza”. Na lekcji przepytywał, sam odgrywając rolę medyka. Moja córka Klementyna, /dotąd dobra z niemieckiego może za sprawą frywolnego ubioru/ wyszła z klasy pod jakimś pretekstem i wezwała pod drzwi lekcyjnej sali dyrektorkę, czyniąc ją świadkiem przebiegu lekcji. Nie wiem, jakie były kulisy rozmowy dyrekcji z panem „profesorem”, ale dopiero negatywna ocena z przedmiotu wpłynęła na rozwój akcji. Zaniepokojona „spadkiem formy” dziecka, poprosiłam nauczyciela o wyjaśnienie, dlaczego z piątki dwója i dowiedziałam się, że z powodu „donosu”, a umiejętnościom nic do tego. I nareszcie moje dziecko na lekcje języka niemieckiego mogło ubierać się zgodnie ze swoim gustem. Musiałam trochę powalczyć, bo wiele miernych z tego przedmiotu panienek lubiło pana „profesora”, ale na szczęście płeć brzydsza stanęła po naszej stronie.
W mojego syna szkole wuefista rzucał dzieciom piłkę i na dwie godziny znikał. Dorabiał jako taksówkarz. W gabinecie dyrekcji odbiłam się jak od ściany. Rodzice też nic nie chcieli zrobić, bali się i uważali, że WF to nic ważnego. No to podburzyłam syna, a on inne dzieci. Jak trzy klasy przyniosły dyrektorce petycję z żądaniem zwolnienia gościa, nie miała wyjścia.
A efekt tego taki, że moje prywatne dzieci radzą sobie z fałszywym pojęciem hierarchii.
Dzieci są odważniejsze od rodziców?
- To nie tak. Rodzice są dla dzieci autorytetami, one ich naśladują. Opowiem taką historię. Do mojej klasy w gimnazjum przyjechała telewizja robić reportaż o patriotyzmie. Uczniowie mówią do kamery, że kiedyś to była walka z karabinem, a teraz nie można deptać trawników. Dziennikarze wyszli zadowoleni, a ja się pytam moich wychowanków: Dlaczego? Dlaczego nie mówiliście tego, o czym mówicie na lekcjach wychowawczych czy języka polskiego? Co za banały opowiadaliście? Dlaczego nie powiedzieliście tego, co mówicie w czasie naszych dyskusji? O swoich marzeniach o wyjeździe z tego kraju do Anglii, Irlandii, USA, bo podobno tam jest lepiej? Dlaczego nie powiedzieliście, tak jak mnie, że pojęcie patriotyzmu jest dla was trudne albo macie je w głębokim poważaniu? Dlaczego kłamaliście? Zaczęła się dyskusja, tym razem o tym, co myślimy i co mówimy. Przyznali, że mówili to, co dziennikarz chciał usłyszeć. „Bo takie teksty chodzą w telewizji.” Zrobiło im się wstyd. No, ale skądś wzięli te trawniki. Skądś się dowiedzieli, że myśleć można, co się chce, ale mówić warto to, co „ważniejsi” od nas chcą usłyszeć. Ja mogłam mieć tylko satysfakcję, że na lekcjach nie jestem tą „ważniejszą” i mogę liczyć na szczerość. Rodzice, którzy boją się sięgnąć po należną im władzę w szkole, zachowują się tak samo jak te dzieci.
Jest taka „czarna legenda" szkół prywatnych, że tam rządzą rodzice. Bogaci, dają kasę i żądają dobrych ocen, więc nauczyciele wymagają mniej i stawiają szóstki, żeby się podlizać.
- Stereotyp i kompleksy tych, których nie stać na szkoły niepubliczne albo na nie żal im pieniędzy. Tak, mamy dzieci snobów, ale też uczą się u nas dzieci polskiej inteligencji, która z wielu rzeczy rezygnuje, bo stawia na wykształcenie potomstwa i nie ufa szkole tradycyjnej. I co z tego, że za tę forsę postawię ocenę celująca, kiedy dziecko test położy? Raz może mi się uda, zwalę na mierne zdolności dziecka, ale na dłuższą metę to ja otrzymam ocenę mierną i mój płatnik będzie domagał się zmiany wykładowcy. I zazwyczaj też jeden „krzykacz” nie wystarczy, aby nauczyciela zwolnić. Szkoły niepubliczne to szkoły zdrowej demokracji. Zarówno kiepski nauczyciel jak i kiepski rodzic ponosi w nich porażkę, chociaż tego drugiego czeka więcej tolerancji, ponieważ jest petentem i płaci. A co do „krzykaczy”, to dobry wychowawca wspólnie z pozostałymi rodzicami potrafi takie postawy spacyfikować.
Jak ojciec wstanie na wywiadówce i zażąda zwolnienia nauczyciela, to wyjdzie właśnie na krzykacza.
- No dobrze, ja to mocno przerysowałam. Nauczyciel też człowiek. Mam koleżankę, której rodzice uczniów nie trawili przez pierwsze miesiące. Okazało się, że ona świetnie czuje się w klasie, ale ma problemy z kontaktem z rodzicami. Teraz się dotarli i rodzice bardzo ją cenią, bo jest doskonałą nauczycielką. Ale namawiam rodziców, żeby zaczęli zastanawiać się nad szkołą dziecka. Posłać na korepetycje jest najprościej. Tylko że korepetycje nie zastąpią szkoły. Obserwujmy, co się z dzieckiem dzieje. Których nauczycieli nie szanuje i dlaczego? Z jakimi przedmiotami sobie nie radzi? Jeśli jako jedyny w klasie ma słabe oceny z fizyki, to znaczy, ze musi się podciągnąć. Ale jeśli dotyczy to większej grupy uczniów, to problem leży po stronie nauczyciela. Z dzieckiem trzeba rozmawiać i mu ufać, wtedy ono też obdarzy nas zaufaniem.
Wróćmy do odrabiania lekcji. Pomagać dziecku czy nie?
- Zależy, jak rozumiemy słowo „pomagać”. Uczyć się tego, co nam dawno wywiało z głowy, aby odrabiać za dziecko zadania domowe? Otóż, nie o to chodzi. Należy być ze szkołą, nauczycielem przedmiotu, z którym dzieciak ma kłopoty w stałym kontakcie i współpracować. Należy uczyć dziecko odwagi, aby nie bało się podejść do nauczyciela i poprosić o dodatkowe wytłumaczenie trudnego zagadnienia. Kiedy ten odmówi, wtedy zastanawiać się, co zrobić z pracownikiem, który nie wywiązuje się ze swych obowiązków. Z niektórymi dziećmi trzeba czasami posiedzieć, aby nauczyć je systematycznej pracy, dopilnować wykonania zadania, wesprzeć. Pomagać należy mądrze. Wiem, jak to jest. Też wracam z pracy zmęczona i chciałabym zatopić się w fotelu przed srebrnym ekranem, a tu ten gówniarz zawraca mi głowę czymś, o czym sama nie mam pojęcia. Albo nie zawraca, tylko siedzi w swoim pokoju przed komputerem, a ja oddycham z ulgą, że mam .święty spokój. Dopiero wywiadówka budzi moje przerażenie, więc wracam z niej i robię dzieciakowi pranie mózgu. Moja córka prosiła czasami o pomoc, prosiła też o korepetycje z przedmiotu, z którym sobie nie radziła i wiedziała, że ja też jej nie wesprę na przykład z fizyki. I chociaż nóż mi się w kieszeni otwierał, spełniałam jej prośbę. Nauczycielka matematyki, po rozmowie ze mną, pomogła, ale z panią od fizyki nie było rozmowy. Przed jej obliczem sama poczułam się jak uczniak i wróciła jakaś trauma dźwigana przeze mnie od czasów młodości. Warto tu i o tym pomyśleć, bo bardzo często na naszym stosunku do szkoły dziecka ciążą własne stare problemy. Czasami żałuję, że wtedy odpuściłam, uważając, że mam jakoś szczególnie tępe dziecko z tej fizyki. Sama nie byłam orłem. Dzisiaj od moich absolwentów, którzy chodzą do tego samego ogólniaka słyszę te same narzekania. Pani nadal uczy, ale to już nie mój problem. Jednak aż taką „siłaczką” nie jestem. Od syna trzeba było wyciągać, co słychać w szkole. Ma zupełnie inną od Klementyny naturę. Ale to osobny temat. Najważniejsze, aby rodzicom zależało na wiedzy dziecka i na tym, aby umiało sobie w przyszłości radzić. Mądrzy, świadomi rodzice zadbają o poziom szkoły, do której dziecko posyłają. Problem w tym, co sobą reprezentują właśnie rodzice. Jakie są ich poglądy na rolę szkoły w życiu ich pociechy i jak widzą własne obowiązki wobec dziecka. Należy z nim często rozmawiać, a nie tylko wymagać. Wciągać do rozmowy, podejmować poważne tematy, nawet przy obieraniu ziemniaków. Gimnazjaliści są w takim wieku, że usiądą przed komputerem i rodzice przez całe tygodnie mogą się z nimi spotykać tylko mijając się w drzwiach do łazienki. Więc nawiązanie kontaktu wymaga wysiłku. Warto to robić, żeby się zorientować, jaki jest poziom wiedzy ogólnej naszych dzieci. Poznawać ich język, który w czasach komórek i Internetu jest inny od naszego. Podam przykład. Ja mam w klasie zasadę, że gdy czytamy tekst, to uczeń ma obowiązek zgłosić się, gdy nie rozumie jakiegoś słowa. Jak nie podniesie ręki, ja zapytam go potem o znaczenie i nie będzie go znał, to bez gadania dostaje jedynkę. Zależy mi na tym, aby miały odwagę pytać teraz, kiedy na pytania pora, bo potem już będzie wstyd. Wiecie jakich słów nie rozumieją? Koalicja, weryfikować, debata, imponować, sukmana, fajerka – a przecież obowiązujące lektury roją się od tego słownictwa. Nie czytają wskazanych programem książek, bo język jest współczesnym problemem, a raczej ubóstwo językowe. To aktualnie świetny temat dla socjologów, wszak dotyczy komunikacji społecznej, pokoleniowej. Ten dziecięcy zasób leksykalny świadczy też o tym, że mało rozmawiamy w naszych rodzinach. Nagle, przebudzony wywiadówką w szkole ojciec siada z dzieckiem do lekcji historii, nadaje jakieś mądre rzeczy, a mały go nie rozumie, udaje, przytakuje, chociaż nie ma pojęcia, o czym mowa. Nie znamy nawet możliwości językowych naszego potomka. Rozmawiamy jak głuchy z głuchym, ciesząc się, że zapewniliśmy mu lekcje z języka angielskiego i lepiej od nas tym obcym językiem się posługuje. Paranoja. Słyszeliście jak nastolatki rozmawiają ze sobą o komputerach albo o muzyce? Niby rozumiemy, o czym mówią, a przecież nie znamy połowy tych słów. Zakłócenia na linii ...
Powinniśmy uczyć się ich języka?
- Jak ktoś ma ochotę, to proszę bardzo. Ale przede wszystkim powinniśmy uczyć ich poprawnej polszczyzny.
Pani powiedziała na początku rozmowy, że dzieci uczą się w szkole bzdur.
- Dzwoni do mnie przed północą bezradna matka bardzo zdolnej uczennicy: - Bożena, szlag mnie trafia, już dwie godziny Paulina wkuwa nazwy tych kości i prosi, abym ja przepytała. Nie wchodzi jej to do głowy.- To jest przykład bzdury, której muszą się uczyć nasze dzieci. Wszystkie przylądki w Afryce, wzory chemiczne itd. Jakby nie było Internetu, encyklopedii, atlasu. Mają umieć znaleźć, maja zrozumieć, logicznie powiązać, a nie opanować pamięciowo. Ile pamięć ludzka zmieści, szczególnie wtedy, kiedy pierwsza miłość w głowie? Słyszymy czasami oburzenie, że młody Niemiec nie wie, co jest stolicą Polski. My znamy stolice, główne rzeki i ich dopływy i nie wiadomo dlaczego jesteśmy pod względem gospodarczym daleko w tyle. Tego nie da się zwalić tylko na komunizm.
Rozmawiała pani z nauczycielką, która kazała te nazwy kości wkuwać?
- Oczywiście, nie tylko z nią. Często dyskutujemy w gronie pedagogicznym o programach nauczania. Tu też mamy do czynienia z zamkniętym kręgiem. Nauczycieli ocenia się po wynikach testów. A one są, jakie są, więc fizyk, chemik, biolog, itd. czuje się bezsilny i uczy, czego program wymaga. Często bez przekonania. Przez lata praktyki już sobie trochę z tym poradziłam. Pierwszy raz do listy obowiązujących lektur zajrzałam za kadencji ministra Giertycha. Śmieszyła mnie cała dyskusja, bo żaden minister nie będzie mnie instruował, co w naszej i obcej literaturze cenne. Studiowałam polonistykę i chciałabym, aby ten, kto mnie zatrudnia, miał do mnie i moich kompetencji zaufanie. Nie ukrywam, że mój prywatny gust też ma wpływ na dobór podręczników i lektur. Wszyscy są zgodni, że programy są przeładowane, że wtłacza się w te młode umysły wiadomości w życiu przydatne tylko specjalistom, ba naukowcom. Również to robię, wbijając im do głów nazw jakichś form gramatycznych. Nie mamy innego wyjścia, bo system opiera się na testach. To już nie jest nauka tylko testologia. Nauczycielka biologii tłumaczy mi, że w teście może pojawić się pytanie o te cholerne kości i ona musi wymagać tego od uczniów, żeby nie obniżać ich szans w dostaniu się do liceum. Ja zaciskam zęby i robię to samo. Nie mam pojęcia, dlaczego podczas testu obok ucznia nie może leżeć encyklopedia, słownik, atlas. Ja bym pozwoliła im nawet korzystać z Internetu. Przecież umiejętność zdobycia informacji jest ważniejsza od bezmyślnego kucia. Po co przyszłemu inżynierowi wiedza o kościach żaby? Przyznam się, że swoim uzdolnionym w dziedzinie fizyki, geografii czy chemii uczniom wiele „odpuszczam”, ale biada tym, którzy wykazują szczególne humanistyczne zdolności... Wszystkie soki wyciskam z nich i z siebie, aby rozwijać naturalne zainteresowania i talenty.
Testy są złym rozwiązaniem?
- Testy są rozwiązaniem najłatwiejszym i chyba lepszego dotąd nie znaleziono. Pozwalają uniknąć korupcji. Klarowne wymagania, klarowna punktacja i nic nie da się oszukać. Jednak taki test nie ujawnia szczególnych talentów i w tym bieda. Zgadzam się na to testowe sprawdzanie wiedzy i umiejętności ucznia, ale pod pewnym warunkiem. Taki sprawdzian nie może być nafaszerowany detalami informacji. Sprawdzamy czytanie ze zrozumieniem, umiejętność wykorzystywania informacji i stosowania ich w praktyce, umiejętność wyciągania wniosków, argumentowania, rozszyfrowywania znaczeń metaforycznych czy symbolicznych. Z mojego doświadczenia wynika, że jakoś zrozumieli to autorzy testów dotyczących przedmiotów humanistycznych, gorzej ze ścisłymi. Także języki obce zasługują tu na uwagę. Bardzo często uczeń z piątką z angielskiego nie potrafi w tym języku pogadać, a dwójkowy radzi sobie świetnie z konwersacją z obcokrajowcem. Ale to też osobny temat. Wracając do tych nieszczęsnych testów. Powinny one służyć ocenie nie tylko wiedzy dziecka, ale również umiejętności nauczyciela. Owszem, po wynikach testów porównuje się poziom nauczania w poszczególnych szkołach. Ale jakoś nie słyszałam, żeby porównywano wyniki nauczania konkretnych nauczycieli, i żeby z tego powodu jakiś nauczyciel dostał po uszach.
To co robić, kiedy dziecko mówi, że uczą go głupot, my się z nim zgadzamy, ale wiemy, że i tak musi głupotę wykuć?
- Jak to co, powiedzieć? Prawdę. Masz rację, ten wzór z fizyki do niczego ci się w życiu nie przyda, ale może być potrzebny na teście. Nie chcesz się go uczyć, to twoje ryzyko, możesz za to ponieść konsekwencje. Naprawdę warto być z dzieckiem szczerym, w każdej sprawie.
Miałem w podstawówce matematyka, jeszcze przedwojennego, na każdej lekcji w garniuturze i lśniących lakierkach. Bardzo surowy, do dziewczyn mówił „panny", do chłopaków „kawalerowie", a my zwracaliśmy się do niego per profesorze. Gdyby usłyszał, co tu pani mówi, to by się w grobie przewrócił. Dla niego kluczem do wszystkiego było słowo „praca". Był świetnym nauczycielem, darzyliśmy go ogromnym szacunkiem.
- To musiał być wspaniały facet. Szanowaliście go, bo był autentyczny. Był sobą, był wobec was szczery. Ale zastanówcie się, czy taki nauczyciel byłby dzisiaj możliwy? Moim zdaniem nie, tego pokolenia już nie ma i ono się nie powtórzy. Staram się być autentyczną z całą gamą wad, które posiadam. Czasami myślę, że nie może być nauczycielem ktoś, kto sam był w szkole prymusem. Łatwiej o empatię komuś, kto musiał borykać się ze szkolnymi porażkami. Ale może o tym, że podpaliłam dom, bawiąc się w Indian, rodzice szukali mnie przez radio, bo udałam się bez ich zgody w podróż autostopem po Polsce i o tym, że powtarzałam drugą klasę ogólniaka, nie piszcie... Chociaż wielu moich uczniów zna te tajemnice. Jednak należałoby przy tej okazji wspomnieć moich nauczycieli, którzy czasami powracają w koszmarnych snach oraz konsekwencje, jakie ponosiłam za nierozważne czyny. Dzieci muszą wiedzieć czy warto ryzykować i ile to kosztuje. Moim prywatnym dzieciom też nigdy nie wciskałam, że miałam same piątki, aby nie miały kompleksów. Przecież dzisiaj widzą, kim jestem i chyba nie mają powodów, aby się mnie, mimo tych dwój, wstydzić. Mam też wrażenie, że moi wtajemniczeni w te grzechy uczniowie darzą mnie szacunkiem i lubią. Wiem, bo czytam, co o mnie wypisują w Internecie. Ale prawdziwymi autorytetami dla dzieci muszą być rodzice. I dopiero, gdy wspólnie zabierzemy się za wychowanie młodego człowieka, on odniesie największe sukcesy w nauce i w ogóle życiu.
Zaufanie, dobry kontakt z dzieckiem, są ważniejsze od nauki?
- No nie, pracy nic nie zastąpi. Ale samo wychowanie nie jest bez znaczenia i stawiam je na pierwszym miejscu. Dziecko musi też systematycznie pracować, jeśli myśli o liceum i studiach. I musi wiedzieć, że ponosi konsekwencje swoich wyborów. Ale zaufanie jest równie ważne. Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach szczególnie. Bo wbrew powszechnej opinii dzieci z nauką sobie jakoś radzą. Większy problem stanowią dla nich relacje z rodzicami. To zresztą żadne odkrycie. Pokolenie współczesnych nastolatków mentalnie jest o wiele bardziej różne od swoich rodziców niż byliśmy my. Mentalnie, chociaż relacje zazwyczaj są bardziej partnerskie. To są dwie różne rzeczy. Współczesność choruje na brak autorytetów, dlatego tak bardzo chwyciła się Jana Pawła II. Widać tych autorytetów brak i to nie tylko dzieciom. Gdyby mnie ktoś zapytał, czyja pochwalna recenzja moich wierszy dałaby mi satysfakcję, nie potrafiłabym odpowiedzieć. Moje autorytety literackie już nie żyją i nikt ich nie zdołał zastąpić. A wracając do tematu. Chcecie pomóc swoim dzieciom w szkole - zacznijcie od siebie. Zbliżcie się do nich i zaufajcie. Potem skierujcie uwagę na szkołę, bo naprawdę wiele możecie zrobić, żeby wasze pacholę miało tam lepsze warunki nauki. Na koniec okaże się, że z odrabianiem lekcji problem jest mniejszy niż myśleliście i nie trzeba wydawać pieniędzy na korepetycje.
I nie dzwońcie do mnie w sprawie bzdur umieszczonych w podręcznikach tylko do tych, którzy decydują o szkolnych programach. To wy wybieracie posłów i senatorów.
Wszystko pięknie, ale ten wpływ rodziców na szkołę to teoria. To się może po prostu nie udać. Co wtedy?
- Zmienić dziecku szkołę. Bez wahania. I zastanawiać się przed wrzuceniem głosu do urny.
Rozmawiali Marek Wąs, Marek Sterlingow
*Bożena Ptak, nauczycielka polskiego w I Zespole Szkół Społecznego Towarzystwa Oświatowego w Gdańsku. Poetka, publicystka, w l. 80 działaczka opozycji demokratycznej. Mama Klementyny (29 l.) i Szymona (24 l.).
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
bogi
Aktywny uzytkownik
Dołączył: 17 Mar 2008
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zachodniopomorskie
|
Wysłany: Sob 23:12, 05 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
chętnie pomogę pani Ptak zalogować się. Małpa nie ma z tym kłopotu:)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
PTICA52
Gość
|
Wysłany: Sob 23:14, 05 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Nie wiem, czy lektura całości wstrzyma ataki, ale przyznaję, że moje opinie na temat szkoły są bulwersujące nawet dla najbliższego otoczenia. Czy poza krytyką mają Państwo do mnie jakieś pytania? Uderzenie w stół było, a teraz nożyce proszone są o głos.
|
|
Powrót do góry |
|
|
filologini58
Aktywny uzytkownik
Dołączył: 15 Mar 2008
Posty: 355
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 21 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: podkarpackie
|
Wysłany: Sob 23:21, 05 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Czytam, robię sobie notatki i czekam na rozmowę z panią Ptak. Mam nadzieję, ze nie stchórzy. Myślę, ze jeśli ktoś ma odwagę wypowiadać się publicznie w taki oto sposób, to powinien mieć odwagę odpowiedzieć na komentarze.
Przykro mi to pisać, ale po lekturze tego tekstu mam wrażenie jakby mnie ktoś obsmarował za moimi plecami. Tak samo zachowują się nauczycielki, które pracują w kokurencyjnej dla mnie szkole językowej. Stosują podobne narzędzia manipulowania opinią publiczną, które mają na celu jedno - przyciągnięcie klienta do swojej szkoły. Znam te zabiegi na wylot. Czego to kasa z ludźmi nie robi! I gdzie tu miejsce na etykę zawodową? Czy można niżej upaść?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
rusycystka
Aktywny uzytkownik
Dołączył: 19 Mar 2008
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: mazowieckie
|
Wysłany: Nie 0:24, 06 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Ja też jestem starą babą i od pół roku używam internetu jako samouk. Smiało, Pani Bożeno!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Nie 0:28, 06 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Bardzo proszę o konkrety. Odpowiem na każde zadane mi pytanie. Wiem, co napisałam i z jakiej strony nadejdzie atak. Aż się boje w poniedziałek pójść do tej mojej idealnej, prywatnej szkoły. A jednak światli rodzice i moi podstarzali absolwenci wspierają mnie i są tego samego zdania. Czyja do diabła jest szkoła? Nasza? Nauczycieli?
|
|
Powrót do góry |
|
|
filologini58
Aktywny uzytkownik
Dołączył: 15 Mar 2008
Posty: 355
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 21 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: podkarpackie
|
Wysłany: Nie 0:47, 06 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Pani Bożeno, postanowiłam sobie, że jeśli będę Panią pytać, to tylko o konkrety. Choć jestem filologiem, obiecałam sobie, że nie będę się czepiać języka, coby nie wyjść na złośliwą starą babę i nie narażać Pani na kolejne przeżywanie traumy lat szkolnych.
Ponieważ zaglądam na to forum w trakcie poprawiania prac moich uczniów i robię to między jedną pracą, a drugą, dziś zadam tylko jedno pytanie, choć mam ich całą listę.
Cytuję:
"...W zasadzie obserwuję dzisiaj dwie postawy: zastraszony rodzic, reprezentant homosovietikus, który myśli, że wygłoszone przez niego pretensje odbiją się na dziecku i pełen roszczeń spadkobierca solidarnościowej rewolucji, który precyzuje swoje żądania, bo nie wie, że ta szkoła jest także jego własnością...."
Pani Bożeno, w jakiej Polsce Pani pracuje? Klientyzm jest obecny w szkołach publicznych od wielu lat, na tzw. prowincji również. Dokładnie odkąd zaczęła się reforma, a ta już trwa kilkanaście lat. Ja osobiście nie znam takich szkół, w których byliby zastraszeni rodzice. Zastraszonych nauczycieli widuję natomiast coraz częściej.
Cytat drugi:
"...Zamiast odrabiać za dziecko lekcje, zainteresujcie się najpierw, kto i jak wasze dzieci uczy. ..."
Czy nie sądzi Pani, że podkopywanie autorytetu nauczyciela, jego kompetencji jest działaniem nieodpowiedzialnym? Od oceny kompetencji nauczyciela jest metodyk, kuratorium, ewentualnie dyrektor - ale już nie każdy, bo co może mi powiedzieć o moim warsztacie pracy dyrektor WF-ista?!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez filologini58 dnia Nie 0:48, 06 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
emu
Dołączył: 17 Mar 2008
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: pokarpackie
|
Wysłany: Nie 1:06, 06 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Proszę bardzo Pani Bożeno. Oto kilka uwag, które nasuwają mi się w związku z udzielonym przez Panią wywiadem.
Pewnie część z nich nie będzie dla użytkowników forum niczym nowym, ale może Pani przeczyta je po raz pierwszy.
Przede wszystkim uważam, że wywiad, którego Pani udzieliła przyczynia się do kształtowania czarnego PR-u polskich nauczycieli i jest wodą na młyn ludzi pokroju Mordasewicza i "genialnej kobiety", której nazwiska nie muszę wymieniać.
Dlaczego?
Bo przedstawia Pani w swojej rozmowie jedną stronę medalu! Przywołuje Pani przykłady skrajnie niekompetentnych i nieodpowiedzialnych nauczycieli nie mówiąc nic o tym, jakie są realia pracy w szkole publicznej. Patologie są wszędzie, ale z Pani wywiadu można wywnioskować, że cała polska szkoła to patologia, a większość nauczycieli nadaje się do wymiany i najlepiej będzie, jeśli tę wymianę wezmą na siebie rodzicie.
Dobrze się mówi o współpracy z rodzicami, jeśli pracuje się w szkole niepublicznej, w której klasy są nieliczne, a rodzice na ogół świadomi nie tylko swoich praw, ale i obowiązków. Tak na marginesie - jakoś o tych obowiązkach się Pani nie zająknęła.
Sprawa kolejna - cytuję - "Kartę Nauczyciela należy natychmiast spalić". Tak. Bardzo rzeczowy argument. To jest trochę tak, jakby nagle prawnicy powiedzieli, że chcą zniesienia korporacji, a lekarze, że są za wprowadzeniem kas fiskalnych i obligatoryjnym podpisywaniem klauzuli op out.
Czy słyszała Pani o czymś takim, jak solidarność zawodowa? Kto nas poszanuje, jeśli sami podcinamy gałąź, na której siedzimy?
Sprawa kolejna, jakoś dziwnym trafem, pominięta przez szacowną redakcję GW. Nasze wynagrodzenia. Jako nauczyciel dyplomowany, z 11-letnim stażem, dostaję 1740 złotych netto z wszystkimi dodatkami. Po otrzymaniu "najwyższej od lat podwyżki" będę mieć 130 złotych więcej miesięcznie. Ale pani minister przebąkuje o kolejnej reformie wynagrodzeń! Serce rośnie, jak się czyta te propozycje, które sprowadzają się do "wynagradzania najlepszych nauczycieli". I teraz mam pytania do Pani: dlaczego minister Ćwiąkalski nie proponuje sędziom i prokuratorom, że będzie wynagradzał najlepszych? Dlaczego wicepremier i minister gospodarki Pawlak, nie mówi rolnikom o konieczności likwidacji KRUS-u, a górnikom o tym, że najlepiej zarobią ci, którzy wykopią najwięcej węgla? Dlaczego minister Kopacz nie proponuje lekarzom, że najlepiej zarobią "najlepsi"?
Pani Bożeno, czy ma Pani na to jakąś odpowiedź? Bo, jak wynika z wywiadu, Pani popiera pomysły minister Hall. Może jakość pracy sędziów, prokuratorów, lekarzy, górników jest niewymierna? Jak rozumiem to tylko naszą pracę można wymierzyć, ocenić i wycenić, jak to czytamy w Biblii "po owocach". Jakie będą jednak owoce pracy nauczyciela z zawodówki i nauczyciela z renomowanego liceum? Myśli Pani, że ten z zawodówki ma szansę na takie same dochody?
Czy zadawała sobie Pani kiedykolwiek takie pytania? Czy wie Pani jak ja się czuję odbierając swoją nędzną wypłatę 1-go dnia miesiąca? Pamięta Pani "Dzień świra"?
Czy naprawdę musimy się nawzajem gnoić? Nie możemy przemówić jednym głosem?
Czy minister Hall do spółki z Tuskiem ma nas za idiotów proponując ruchome pensum? Czy Mordasewicz ma nas za kretynów mówiąc, że jak nauczyciele zrezygnują z wcześniejszych emerytur, to mogą liczyć "nawet na 500 złotych podwyżki"?! I to w sytuacji, gdy przeciwko niskim zarobkom protestują sędziowie, których płace zaczynają się od 4 tysięcy złotych w górę, a pocztowcy domagają się 700 złotych?
Mam dość! Jedyne o czym marzę, to odejście ze szkoły i zrobię wszystko, by pożegnać się z polską oświatą, jak najszybciej. Szkoda na to życia Pani Bożeno...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
PTICA52
Gość
|
Wysłany: Nie 1:56, 06 Kwi 2008 Temat postu: Ciągle newralgiczny |
|
|
Nie znam się na rolnictwie, prawniczych korporacjach itd. Nie mam zamiaru być siłaczką i jako samotna matka i nauczycielka stawałam na głowie, by odejść z źle płatnego miejsca pracy, walczyłam o swój byt. Chciałam jednak robić to, co przynosi satysfakcję. Dużo mnie to kosztowało, ale osiągnęłam swój cel, czego i innym życzę. Myślę, że nie podcinam gałęzi pod dobrymi nauczycielami, bo temu kto ma autorytet, mój artykuł nie może zaszkodzić. Uważam, że należy zmniejszyć liczebność dzieci w klasach przeludnionych, dać nauczycielowi w szkole takie warunki, aby nie musieli taszczyć do domu stosu zeszytów i mógł je sprawdzać w szkole. Jestem za tym, aby różnicować pracę i różnie traktować pracę wuefisty i nauczyciela języka obcego na przykład /taki rynek/ , jestem za tym, aby pozostawić niektórym przedmiotowcom 18 godzin dydaktycznych, a innym zwiększyć tę liczbę. Jestem ogólnie za idealną szkołą, szkołą wszystkich marzeń - i rodziców, i dzieci, i nauczycieli. Ale nie jestem siłaczką i jestem realistką. Na szczęście wcześniejsza emerytura jeszcze mnie dotyczy, na szczęście moje dzieci studia już skończyły, a ja nawalczyłam i nacierpiałam się w życiu dosyć. Państwu życzę powodzenia w walce o wyższe wynagrodzenie oraz w walce o utrzymanie zajętych pozycji. Skończy się jak z służbą zdrowia.........
|
|
Powrót do góry |
|
|
PTICA52
Gość
|
Wysłany: Nie 2:00, 06 Kwi 2008 Temat postu: Błędów jestem świadoma |
|
|
Po stuknięciu w klawisz dostrzegłam niepoprawności językowe. To emocje. Przepraszam.
|
|
Powrót do góry |
|
|
emu
Dołączył: 17 Mar 2008
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: pokarpackie
|
Wysłany: Nie 9:48, 06 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Ja również nie jestem ekspertem w wymienionych dziedzinach, ale czy muszę nim być, by postawić tak oczywiste pytania, jak te powyżej?
Powtarzam więc i proszę, aby spróbowała się Pani zastanowić nad odpowiedzią:
czy efekty jedynie naszej pracy da się zmierzyć, zważyć i ocenić? Czy przedstawiciele ww. profesji wykonują pracę, której efekty są niewymierne?
Teraz jeszcze kwestia Karty Nauczyciela. Ona jest pewnym układem zbiorowym, daje nauczycielowi, zatrudnionemu na podstawie mianowania (a pewnie Pani wie, że są tacy, którzy mają mianowania, ale są zatrudnieni na podstawie zwykłej umowy na czas nieokreślony) poczucie bezpieczeństwa. Nie zapewnia ona jednak bezkarności! We Francji również nauczyciele są zatrudniani, jak urzędnicy państwowi, na podstawie mianowania, co gwarantuje im praktycznie nieusuwalność.
Załóżmy, że wstępnie zgodzę się z tym, że KN jest niepotrzebna dobremu nauczycielowi, ale pomyślmy: co w zamian?
Zapewne wie Pani, że kij ma dwa końce i po likwidacji tej znienawidzonej Karty może dojść do sytuacji, w której to właśnie dobry nauczyciel straci pracę, bo na przykład nie będzie lubiany przez dyrektora. Kto go wtedy będzie bronił? Rodzice? Gazeta Wyborcza?
Moim zdaniem istnienie Karty, w niektórych przypadkach, może oczywiście powodować to, że nauczyciel czuje się bezkarny, co staje się pewnego rodzaju patologią. Z drugiej strony jej likwidacja może prowokować nadużycia ze strony pracodawcy.
Można oczywiście dyskutować nad częścią zapisów tak, by pewne kwestie usprawnić, ale na pewno nie o "spaleniu".
Pozdrawiam i życzę miłej niedzieli.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|